Właśnie przeczytałem, że Adrian
Zandberg, jeden z liderów Partii Razem, zrezygnował z telewizyjnej debaty z
przedstawicielem skrajnej prawicy – Robertem Winnickim z Ruchu Narodowego.
Powód odmowy klarowny. W opinii Zandberga istnieje granica demokratycznej
debaty i wyznacza ją stosunek do ustroju: Uważamy, że jest granica demokratycznej
debaty. Trudno o debatę z ruchami skrajnie prawicowymi, które deklarują, że
dążą do obalenia demokracji. To dosyć powszechna w wielu krajach europejskich
zasadach, która funkcjonuje pod nazwą "no platform. (Źródło: http://wyborcza.pl/1,75478,19151789,partia-razem-nie-bedzie-dyskutowac-z-narodowcami-jest-granica.html#ixzz3qpCp2mdf).
Choć nie
zgadzam się z argumentem Zandberga, ostatecznie przecież w demokratycznym
społeczeństwie mają także prawo żyć i funkcjonować jednostki mające do ustroju
demokratycznego negatywny stosunek, np. monarchiści, to jego decyzję w pełni
popieram.
Debatowanie
z osobami, które w swojej publicznej aktywności odwołują się do argumentu siły, akceptacji
przemocy i skrajnej nietolerancji stanowi wyłącznie ich społeczną legitymizację. Sprawia, że
wyznawana przez nich ideologia zaczyna się wydawać równie uprawniona jak inne
formy światopoglądowe. A tak przecież być nie powinno.
Media zaś, zwłaszcza te publiczne, powinny o tym
pamiętać. Nawet jeżeli ceną za to miałaby być niższa oglądalność kolejnych ustawek z
serii Tomasz Lis na Żywo.
Choć oczywiście rozumiem, że obecnie publiczny nadawca ma w pewien sposób związane ręce. Ostatecznie musi przecież uwzględniać fakt, że skrajna prawica za sprawą Kukiza ma swoją reprezentację w parlamencie.
Choć oczywiście rozumiem, że obecnie publiczny nadawca ma w pewien sposób związane ręce. Ostatecznie musi przecież uwzględniać fakt, że skrajna prawica za sprawą Kukiza ma swoją reprezentację w parlamencie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.