Kilka dni temu na stronie
internetowej www.marketing-news.pl
przeczytałem dobrą wiadomość dla branży public relations. Oto Chartered Institute of Public Relations,
czyli brytyjski podmiot zrzeszający praktyków PR, ogłosił powołanie Stowarzyszenia Pomiaru i Ewaluacji Działań
Komunikacyjnych (Association
for the Measurement and Evaluation of Communication).
Zespół
ten ma się zająć między innymi wycofaniem z użycia wskaźnika Advertising Value Equivalent (AVE) i przedstawieniem
innych metod pomiaru efektywności działań PR w mediach. (Zob. http://www.marketing-news.pl/message.php?art=49657).
Advertising
Value Equivalent (AVE), czyli ekwiwalent reklamowy, to
inaczej wskaźnik pozwalający wyliczyć, ile pieniędzy należałoby wydać na emisję
danego przekazu, gdyby ten był reklamą (http://www.wirtualnemedia.pl/slownik/ekwiwalent-reklamowy).
Wskaźnik ten jest stosowany dość
powszechnie w branży PR jako poręczne narzędzie oceny efektywności działań
komunikacyjnych. A dzieje się tak pomimo braku jakichkolwiek wiarygodnych dowodów
na jego wymierność i falsyfikowalność (zob. http://publicrelations.pl/anna-miotk-ekwiwalent-reklamowy-to-droga-na-skroty/
; http://www.marketing-news.pl/theme.php?art=2141).
Jak bowiem można porównać wywiad z
prezesem danej firmy opublikowanym na stronie 2 dowolnego czasopisma z zajmującą
tyle samo miejsca reklamą podmiotu?
Przecież rozmowa może być skrajnie nudna,
co powoduje, że niewiele osób dotrze nawet do jej połowy. Reklama zaś, oparta
na czytelnym haśle i atrakcyjnym obrazie, może skutecznie przyciągnąć uwagę,
realizując w ten sposób postawiony przed nią cel (np. podniesienie w grupie
docelowej świadomość istnienia marki). Zupełnie inny niż ten, który miał być
zrealizowany poprzez rozmowę z dziennikarzem.
I odwrotnie. Pozytywna wzmianka o
podmiocie pojawiająca się w programie informacyjnym w telewizji (miejscu dla
reklam niedostępnym), może skutecznie przyciągnąć uwagę odbiorców. Jednocześnie
zaprezentowane tam treści mogą przenikać do pamięci skupionych telewidzów znacznie łatwiej
i skuteczniej, niż informacje płynące ze spotu, który wśród wielu innych
zostanie wyemitowany po programie. I na który to spot nikt nie zwraca szczególnej uwagi.
Inaczej mówiąc nie sposób w pełni
wiarygodnie i wymiernie zestawiać ze sobą i porównywać dwóch zupełnie innych form
przekazu. Zwłaszcza takich, do których odbiorcy podchodzą w zupełnie inny
sposób. I które z tego powodu w odmienny sposób dekodują.
Oczywiście zapowiedź brytyjskiego
instytutu nie jest pierwszym sygnałem wskazującym, że organizacje zrzeszające
praktyków PR próbują walczyć ze zjawiskiem ekwiwalentu reklamowego (wcześniej
podważano głównie stosowany przy obliczeniach mnożnik: http://annamiotk.pl/ekwiwalent-reklamowy-idzie-do-lamusa/#disqus_thread
; http://annamiotk.pl/wojna-o-ekwiwalent-reklamowy/).
Dotychczas nie doprowadziło to jednak do pożądanych zmian.
Wciąż bowiem wiele firm PR stosuje ekwiwalent
reklamowy w rozliczeniach swojej działalności. Najczęściej zresztą nie z wygody własnej, czy z chęci wprowadzenia
klientów w błąd, ale z powodu oczekiwań ze strony podmiotów zamawiających ich
usługi (zob. http://publicrelations.pl/ekwiwalent-reklamowy-w-praktyce-komentuja-przedstawiciele-agencji-pr/).
Z tego też powodu działania w
zakresie uświadamiania absurdalności wykorzystywania AVE powinny objąć nie
tylko przedstawicieli branży, ale także tych, którzy z ich usług korzystają.
Trudno przecież oczekiwać, że specjaliści
PR nie będą realizowali próśb firm, na rzecz których pracują. Nawet jeżeli
oczekiwania te im samym będą wydawały się mocno irracjonalne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.