Jeszcze trzy miesiące temu byłem
pewien, że planowane na maj 2015 roku wybory prezydenckie to czysta formalność.
Zwycięzcą – jak mi się wydawało – mógł zostać tylko jeden kandydat – cieszący
się olbrzymim społecznym zaufaniem (78% w styczniu 2015: http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/bronislaw-komorowski-ponownie-liderem-rankingu-zaufania,508569.html), urzędujący Prezydent RP – Bronisław Komorowski. Osoba, na którą
jeszcze w grudniu 2014 roku głos chciało oddać 56% uprawnionych do głosowania
polaków (http://polska.newsweek.pl/sondaz-prezydencki-poparcie-dla-bronislawa-komorowskiego-newsweek-pl,artykuly,353417,1.html).
W tym samym przecież czasie na jego
najpoważniejszego konkurenta – popieranego przez Prawo i Sprawiedliwość Andrzeja Dudę – zdecydowanych było
zagłosować mniej niż 20% dorosłych obywateli kraju (http://polska.newsweek.pl/sondaz-prezydencki-poparcie-dla-bronislawa-komorowskiego-newsweek-pl,artykuly,353417,1.html).
Nie wydawał się zatem stanowić poważnego zagrożenia dla lidera badań opinii
publicznej.
Pierwsza tura wyborów zakończyła
się jednak porażką urzędującego prezydenta. Stanowiło to praktycznie dla wszystkich olbrzymie
zaskoczenie. Zwłaszcza w kontekście przedwyborczych wyników sondaży. Te od
pewnego czasu wskazywały, że konieczna będzie „dogrywka” i bezpośrednia walka o
fotel prezydenta. Nigdy jednak liczby w nich podawane nie sygnalizowały nawet
możliwości wygrania I tury i całych wyborów przez innego kandydata, niż tego popieranego przez Platformę Obywatelską Bronisława
Komorowskiego.
Za tydzień druga tura. Tym razem sondaże
wskazują na rosnącą przewagę triumfatora pierwszej odsłony – Andrzeja Dudę. Czy
wygra z obecnym prezydentem? Trudno powiedzieć. Bezsprzecznie jest
to jednak obecnie najbardziej realny scenariusz. I nie dlatego, że tak wynika z
badań opinii publicznej, obciążonych – jak się przecież mogliśmy przekonać –
sporym marginesem błędu. Po prostu kampania wyborcza Bronisława Komorowskiego
jest w dalszym ciągu prowadzona równie „umiejętnie” jak przed I turą
głosowania. A to nie wróży wyborczego sukcesu.
Już po ogłoszeniu wstępnych,
sondażowych wyników głosowania z 10 maja, Prezydent RP odczytał z kartki
przemówienie, które pokazało, że nie ma klarownego, przekonującego pomysłu na
swoją prezydenturę i chyba także na Polskę (polecam analizę tego przemówienia
autorstwa dr hab. Jacka Wasilewskiego: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,17896700,Profesor_retoryki_ocenia_slowa_Komorowskiego___Z_takim.html).
Nie ma też koncepcji jak wokół swojej osoby budować wspólnotę. I jak przekonać do siebie tych, którzy
głosowali na innych kandydatów.
(Zapowiedzenie dzień później ogólnopolskiego
referendum w sprawie m.in. JOW-Ów tylko wpisuje się w tą mało zgrabną retorykę.
Ostatecznie przecież Bronisław Komorowski miał bez mała 5 lat na aktywne
włączenie się w budowę Polski obywatelskiej).
W tym samym czasie Andrzej Duda
podziękował tym, którzy zapracowali na jego wyborczy sukces (brawa należą się wam, bo to Wasza praca). Podziękował
wyborcom za ich istotny wkład w demokrację (gorące
podziękowania dla tych wszystkich, którzy wzięli udział w wyborach, bo to
niezwykle ważne, żebyśmy czcili Naszą demokrację poprzez udział w akcie
wyborczym). Umiejętnie zwrócił się także do swoich konkurentów, zyskując w
ten sposób realną szansę na zdobycie przychylności ich elektoratu: Jestem pewien, jestem pewien, że ich
kandydowanie podyktowane było przede wszystkim miłością do ojczyzny, ale także
chęcią naprawy Rzeczypospolitej. Bo każdy z nich miał program, i każdy mówił o
tym, że w Polsce potrzebna jest naprawa w tak wielu dziedzinach i zmiana. I
dlatego w tych wyborach startowali. Dziękuję im za to, bo jestem przekonany, że
zrobili to właśnie z woli naprawy Polski. A to dla mnie oznacza miłość do
ojczyzny. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, dlatego z całego serca dziękuję.
Dziękuję za tą rzetelną i uczciwą konkurencję. To dla nich brawa.
A w dniu następnym, od wczesnych
godzin porannych, dalej pracował na swój wyborczy sukces, m.in. częstując kawą
spieszących się do pracy warszawiaków.
Ostatnie dni kampanii to pasmo kolejnych
wizerunkowych potknięć prezydenta, wzmocnionych błędnymi decyzjami jego sztabu.
Zaczęło się od wspomnianej zapowiedzi referendum. Pomysłu zbyt nagłego i
nerwowego, aby mógł kogokolwiek przekonać do szczerych intencji Bronisława
Komorowskiego.
Później oficjalnego poparcia
kandydatowi udzielił były Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski. Symboliczne
wsparcie, które paradoksalnie może odstręczyć od kandydata PO niektórych
dotychczasowych wyborców.
(Oceniając to posunięcie należy pamiętać, że
Aleksander Kwaśniewski nie jest już marką polityczną, której poparcie stanowi
gwarancję jakiegokolwiek sukcesu. Udowodniły to chociażby ostatnie wybory do
europarlamentu).
Kolejnym błędem była decyzja o
rozpoczęciu bardziej bezpośredniej kampanii, analogicznej do tej prowadzonej
przez konkurenta. W tym celu „wyprowadzono” kandydata z Belwederu i postawiono
naprzeciwko potencjalnych wyborców.
Niestety Bronisław Komorowski nie najlepiej
radzi sobie w bezpośrednim kontakcie z ludźmi (chyba, że są to jego zwolennicy). Jego reakcje na ich
troski, obawy czy oczekiwania ewidentnie to podkreślają.
I tak zamiast wykazać
zainteresowanie problemem, z którym obywatel się do niego zwraca, czyli przede
wszystkim zatrzymać się i uważnie go wysłuchać, idzie dalej: https://www.youtube.com/watch?v=1O6ydRD8tgk.
Zamiast wyrazić współczucie osobie niepełnosprawnej, próbuje żartować: https://www.youtube.com/watch?v=NUE26o1Oh3Y.
Zamiast zaproponować wsparcie personalne swoich doradców osobie borykającej się
z trudną sytuacją materialną, sugeruje jedynie większą zaradność: https://www.youtube.com/watch?v=qV6gn9dT2Uw.
Próbując w ten sposób przekonać do
siebie społeczeństwo, kandydat jedynie traci. Zwłaszcza, że w tego typu
sytuacjach media, a zwłaszcza Internet, są bezlitosne (vide: liczne materiały
na temat tzw. „suflerki” prezydenta).
Mamy zatem starcie dwóch postaci. Medialnego, naturalnego,
świetnie nawiązującego kontakt z wyborcami Andrzeja Dudy i wyglądającego na
lekko zdezorientowanego rozwojem sytuacji obecnego Prezydenta RP. Pierwszy z
nich wysyła czytelny komunikat, że wie po co startuje (chce przede wszystkim
radykalnej zmiany). Drugi przedstawia mglistą wizję jakiejś kontynuacji, czyli
czegoś co zwłaszcza dla młodych polaków przestało mieć jakikolwiek powab atrakcyjności
(stąd tak dobry wynik Pawła Kukiza). Pierwszy stara się przekonać do
siebie wyborców. Drugi zachowuje się tak, jakby kolejna kadencja należała mu
się z urzędu. Nietrudno zatem zgadnąć, która strategia daje większą szansę na
odniesienie finalnego sukcesu.
Najnowsze hasło wyborcze Bronisława
Komorowskiego brzmi Komorowski –
prezydent naszej wolności. Według profesora Radosława Markowskiego to bardzo dobre hasło (http://wpolityce.pl/polityka/244591-komorowski-prezydentem-naszej-wolnosci-chwyci-profmarkowski-to-bardzo-dobre-haslo-dr-kotras-z-pewnoscia-nie-uwiedzie).
Jego zdaniem uwypukla, za jakim państwem się opowiemy. Czy
będziemy glosować za państwem wolności, którego gwarantem jest obecny prezydent,
czy państwem ideologicznym. Państwem rządzonym przez prezydenta, który
będzie nim kierował pod dyktando
partii. Państwa, które dyryguje gospodarką, obywatelem, które chce zrobić
system edukacyjny pod swoją ideologię.
Nie potrafię podzielić tego osądu.
Po pierwsze nie odnoszę automatycznie treści, które hasło niesie do sporu o
ideologiczną wizję kraju (choć oczywiście spór ten ma ewidentnie miejsce).
Wynika to ze zbyt małego nacisku jaki na tą kwestię położono w samej
kampanii (aspekt ten uwypuklony został dopiero tuż przez I turą wyborów).
Po
drugie w prezydenturze Bronisława Komorowskiego także dostrzegam pewne
ukierunkowanie.
Po trzecie konstrukcja prezydent
naszej wolności oznacza dla mnie zawłaszczenie przez kandydata pewnej
kategorii, do której nie ma on wyłącznego prawa. Przy całym szacunku dla jego
dokonań jako opozycjonisty i roli jaką odgrywał w ostatnich 25 latach historii
Polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.