Prognozy demograficzne nie są dla
Polski korzystne. Według GUS’u liczba ludności naszego kraju będzie w kolejnych
latach systematycznie spadać, by w roku 2050 osiągnąć niecałe 34 miliony
(dokładnie: 33950,56). Jest to mniej o prawie 4.5 miliona niż obecnie. (Zob. http://demografia.stat.gov.pl/bazademografia/Prognoza.aspx).
Jedną z form walki z tym negatywnym
procesem jest zdaniem wielu polityków partii rządzącej program 500+. Bartosz Marczuk, wiceminister rodziny, pracy i
polityki społecznej, powiedział w radiowej Jedynce, że 500+ to program
prodemograficzny, a nie społeczny. (http://www.polskieradio.pl/7/129/Artykul/1577770,Bartosz-Marczuk-polityka-rodzinna-to-nie-polityka-socjalna).
Inaczej mówiąc, jest to program, który z założenia przyczynić ma się do zwiększenia dzietności
Polaków, a tym samym do zapobieżenia katastrofie demograficznej.
Wątpliwości
co do tego ma wielu specjalistów. Według dr. Piotra Szukalskiego, socjologa z Uniwersytetu Łódzkiego i autora raportu
„Depopulacja dużych miast w Polsce”, program ten może w pewnym stopniu wpłynąć
na wskaźnik urodzin, ale nie w takim stopniu, który zahamuje proces
wyludniania. Może go jedynie spowolnić. (Zob.
http://www.portalsamorzadowy.pl/polityka-i-spoleczenstwo/demografia-i-migracje-w-polsce-czy-500-pomoze,77366.html).
Podobnie widzi to prof. Irena Kotowska, demografka z
SGH. Jej zdaniem za sprawą programu wprowadzonego przez Prawo i Sprawiedliwość absolutnie nie czeka nas żaden „baby boom”. I choć przewiduje ona możliwość
wzrostu liczby urodzin w najbliższych 2-3 latach, to nie widzi szans na
odwrócenie demograficznego trendu. Przeszkodą w tym będzie spadek liczby kobiet
w wieku rozrodczym. (Zob.
http://www.portalsamorzadowy.pl/polityka-i-spoleczenstwo/500-zl-na-dziecko-baby-boom-nie-bedzie-dzietnosc-zwiekszy-sie-nieznacznie,77790.html).
Pytanie zatem, czy rzeczywiście 500+ jest skuteczną receptą na demograficzne bolączki? Według mnie nie. I nie
dlatego, że program ten jest zbyt ubogi. Z wyliczeń wynika przecież, że
obecnie, po wprowadzeniu programu, Polska zbliżyła się do średniej
europejskiej, jeżeli chodzi o środki przeznaczane na politykę prorodzinną.
(Zob. http://metrocafe.pl/metrocafe/1,145523,19616938,czy-program-500-zwiekszy-dzietnosc-polakow.html).
Przeszkodę widzę w zupełnie innym czynniku niż finansowy. Jest nim biologia. I nie chodzi mi tylko o wiek Polek, choć jest
on tu rzeczywiście znacznym utrudnieniem. Raczej o pewne ewolucyjne uwarunkowania.
Jeżeli przyjmiemy, że z perspektywy biologicznej celem
naszego życia jest zapewnienie przetrwania naszych genów, czyli spłodzenie
zdrowego, płodnego potomstwa, które będzie miało w przyszłości szanse na
odniesienie sukcesu reprodukcyjnego, to możemy przyjąć dwie strategie. Obie
dostosowane do warunków zewnętrznych.
Pierwszą z nich jest strategia oparta na ilości potomstwa. W
trudnych, niesprzyjających warunkach ludzie płodzą stosunkowo dużo dzieci, aby mieć pewność,
że przynajmniej części z nich powiedzie się na tyle, aby mieć własne dzieci.
Od tej strategii większość mieszkańców krajów
rozwiniętych dawno już jednak odeszła. Wraz z rozwojem medycyny wpływającym na redukcję umieralności noworodków, pojawieniem
się szczepionek, a także wsparciem ze strony państwa takie rozwiązanie stało się
zwyczajnie afunkcjonalne. I, co istotne, zbyt obciążające. Przede wszystkim dla
organizmu kobiet. Dlatego można było strategie tą porzucić. Umożliwiła to przede wszystkim skuteczna antykoncepcja.
Druga strategia – nazwijmy ją strategią jakościową –
oznacza spłodzenie tylko takiej ilości dzieci, które można z sukcesem
poprowadzić przez proces wchodzenia w dorosłość. Proces coraz dłuższy i coraz
bardziej kosztowny, zarazem odbywający się w rzeczywistości stosunkowo
bezpiecznej.
Takiej, w której noworodki i dzieci nie dziesiątkują
choroby, a młodzi mężczyźni nie są narażeni na śmierć podczas wojny. W
warunkach, które nie uzasadniają konieczności zbyt mocnego eksploatowania ciała
kobiety kolejnymi ciążami, aby jednostki tworzące pary miały pewność, że ich geny przetrwają.
To co napisałem nie oznacza oczywiście, że nie będzie kobiet,
które pod wpływem programu 500+ nie zdecydują się na dziecko lub kolejne dziecko (choć
pewnie część z nich obawia się, że sam program nie będzie funkcjonował zbyt
długo).
Liczniejszą grupą będą tworzyć jednak te, które uzyskane z programu środki wykorzystają na
zwiększenie szans i dobrostanu już posiadanego potomstwa. To zaś sprawi, że 500+ będzie musiał być jednak oceniany w kategorii rozwiązań socjalnych, a nie demograficznych. Inaczej niż chce to postrzegać ministerstwo.