piątek, 28 listopada 2014

Politycy kontra znani i / lub lubiani, czyli ostatnie wyborcze kampanie plakatowe

Niecałe cztery lata temu pisząc o powodach nieznacznej przegranej Artura Wezgraja w drugiej turze wyborów prezydenckich stwierdziłem, że jednym z czynników, który mógł o tym fakcie zaważyć był brak poparcia jego kandydatury przez tzw. autorytety. Osoby znane i szanowane, które swoim imieniem niejako potwierdzałyby wysokie kompetencje kandydata, namaszczając go w ten sposób na urząd prezydenta (http://www.mmkoszalin.eu/artykul/powyborcza-analiza).

W tych wyborach sytuacja się powtarza. W momencie, gdy jego kontrkandydata popiera grupa rozpoznawalnych i / lub szanowanych koszalinian, na stronie lepszy.koszalin.pl w dalszym ciągu nie ma nawet zakładki „kandydata popierają”. Jedynie na ulotkach i billboardach widzimy udzielających mu wsparcia dwóch dotychczasowych jego rywali. (Dzisiaj rano do tych osób dołączył ubiegający się o reelekcję prezydent Szczecina, Piotr Krzystek. Nagranie wideo na: https://www.facebook.com/lepszykoszalin).
Przy czym jedna z tych osób – Anna Mętlewicz – zdecydowała się na ten krok, ponieważ lider Lepszego Koszalina potrafi współpracować z ludźmi. Z kolei Adam Ostaszewski, gdyż – jak twierdzi – łączy go z nim wspólny program.

Oba te głosy poparcia, choć zapewne istotne, mają przynajmniej trzy wady (poza tą, że wypowiadają je politycy, których nikt o bezinteresowność raczej na ogół nie podejrzewa). 

Po pierwsze artykułują je osoby, które programowo i ideowo dzieli nieomal wszystko. Sprawia to, że przekaz ten niekoniecznie musi być zaakceptowany nawet przez ich dotychczasowych zwolenników. Zwłaszcza przez tych, dla których takie kwestie jak antykoncepcja, in vitro, czy na przykład świeckość państwa są jednak istotne. I które z tego powodu mogą być nawet skłonne zrezygnować z głosowania, albo – w ramach jeszcze bardziej radykalnego protestu – zagłosować na kandydata popieranego przez stosunkowo neutralną w tych kwestiach Platformę Obywatelską. 

Po drugie jedna z osób popierających Artura Wezgraja, ta która podkreśla istnienie wspólnego programu, przez całą dotychczasową kampanię toczyła z nim ostry spór… programowy. Trudno zatem uwierzyć, że nagle obu panów połączyła jakaś jedna, spójna wizja przyszłości Koszalina (poza wprost deklarowaną chęcią odsunięcia Platformy Obywatelskiej od władzy). A przynajmniej trudno liczyć, że wszyscy w taką narrację uwierzą, nawet jeżeli byłaby ona w stu procentach prawdziwa. 

Po trzecie poparcie to zostało przekazane prawdopodobnie zbyt późno, aby efektywnie wpłynąć na elektorat. Zgodnie bowiem z tzw. hierarchią stabilności zmiana w wiedzy czy wyobrażeniach może zachodzić stosunkowo szybko. Znacznie jednak więcej czasu potrzeba, aby wpłynąć na zmianę opinii, nastawienia czy zachowań. A w tych właśnie obszarach musi dojść do przemian, aby wyborcy poszli w kierunku zasugerowanym im przez polityków. 

Dlatego – oceniając to z perspektywy czasu – być może obie partie powinny znacznie wcześniej zdecydować się na poparcie Artura Wezgraja, od początku kampanii jedynego w zasadzie realnego przeciwnika dla urzędującego prezydenta. (Wówczas jednak wyniki ich ugrupowań byłby zapewne znacznie gorsze, niż te ostatecznie uzyskane). Ewentualnie swoje poparcie powinni zasygnalizować w nieco bardziej wiarygodny sposób. I niekoniecznie później włączać się w bezpośrednią akcję promującą kandydata. Nic tak nie dezorientuje wyborców i nie odpycha od polityki / polityków, jak widok nagłej „przyjaźni” jeszcze niedawno ostro spierających się ze sobą oponentów. (Stąd też prawdopodobnie decyzja o zostaniu radną niezależną podjęta przez jedną z najbardziej rozpoznawalnych kobiet koszalińskiej lewicy – Krystynę Kościńską. Choć zapewne nie był to jedyny czynnik, który skłonił ją do tego aktu).

Nie przesądzając jednak o efektach strategii zastosowanej przez sztab kandydata Lepszego Koszalina, która być może okaże się ostatecznie skuteczna, warto przyjrzeć się najnowszej kampanii plakatowej Piotra Jedlińskiego. 
Kampania ta jest niezwykle prosta. Na plakatach opatrzonych hasłem Kocham Koszalin, spinającym cały wyborczy przekaz Piotra Jedlińskiego widzimy dwa typy (grupy) postaci. Jedną grupę tworzą osoby znane i cenione, jak na przykład skrzypaczka Agata Szymczewska, czy właściciel Piekarni Drzewiańska, Wacław Chodkowski. Drugą – osoby dla większości odbiorców praktycznie anonimowe, lecz jednocześnie budzące pozytywne emocje (Rafał Wołyniak, Elżbieta i Adolf Kwaśniccy – seniorzy, Elżbieta Orczyk – pielęgniarka). Każda z tych umieszczonych na plakacie osób deklaruje, że 30 listopada zagłosuje na Jedlińskiego (na plakatach postacie te, poza państwem Kwaśnickimi, występują za każdym razem osobno).

Zastosowane w konstrukcji przekazu mechanizmy oddziaływania bazują na dwóch zasadach. 
W przypadku plakatów z Szymczewską i Chodkowskim jest to reguła autorytetu. W tym przypadku postać „użyta” w reklamie potwierdza zawarty w nim komunikat swoim doświadczeniem (Szymczewska – światowym, Chodkowski – lokalnym), pozycją i sukcesem zawodowym (Szymczewska i Chodkowski), czy – w przypadku plakatów z właścicielem piekarni – także mądrością związaną z wiekiem. (Co ciekawe przekaz oparty na figurze autorytetu często bywa skuteczny, niezależnie od tego, czy osoby w nim wykorzystane mają realną wiedzę i zasługi w obszarze, którego reklama dotyczy. Ważne aby po prostu wyglądały na osoby dostatecznie mądre czy doświadczone, aby odbiorca mógł uznać, że warto im zaufać). 
Drugi mechanizm, ten do którego odwołano się w przekazie z osobami mniej rozpoznawalnymi, opiera się zasadzie podobieństwa (wchodzącej w skład tzw. reguły lubienia R. Cialdiniego). Polega ona na tym, że ludzie znacznie łatwiej poddają się wpływowi osób w jakiś sposób do nich podobnych (w tym przypadku osób przypominających zwykłych koszalinian). Fakt ten prawdopodobnie wynika z mniejszego lęku, jakie te osoby w nas wzbudzają, co może mieć uwarunkowania ewolucyjne. Ostatecznie przez tysiące lat naszej ludzkiej historii częściej zagrażali nam ci, którzy się od nas odróżniali wyglądem czy używanym językiem, niż osoby do nas podobne.

Dodatkowo kampania obecnego prezydenta ta ma jeszcze jedną ważną zaletę, która sprawia, że jej skuteczność może znacznie przewyższyć oddziaływanie plakatów Stowarzyszenia Lepszy Koszalin. Mianowicie osoby, które wystąpiły na plakatach nie są łączone czy utożsamiane z Platforma Obywatelską czy Piotrem Jedlińskim (choć w rzeczywistości może tak być). Inaczej mówiąc ich pojawienie się na reklamach będzie odbierane jako obywatelskie, oddolne wsparcie dla kandydata. Zwłaszcza tak ten przekaz mogą dekodować osoby niezdecydowane, lub te, które umiarkowanie interesują się kwestiami politycznymi, czy reklamowymi. 

W przypadku plakatów z politykami na podobny efekt trudno nawet liczyć. Miały one jednak zupełnie inny cel – skłonić tych którzy w pierwszej turze oddali głosy na liderów Prawa i Sprawiedliwości i Sojuszu Demokratycznego, aby w drugiej poparli kandydata Lepszego Koszalina. Czy jednak tak się stanie? O tym dowiemy się już w najbliższą niedzielę.

środa, 26 listopada 2014

Kampania wyborcza Made in Koszalin

Tocząca się właśnie kampania samorządowa miała być merytoryczna. Miała być pozbawiona elementów negatywnych. Miała dać mieszkańcom Koszalina szansę dokonania wyboru najlepszej oferty, tak programowej, jak i personalnej. I rzeczywiście taka była. Niestety tylko momentami. W pozostałym czasie, zwłaszcza w przestrzeni internetowej, była brutalna, agresywna, pozbawiona skrupułów. I na nieszczęście jeszcze przez kilkanaście godzin będzie trwała. Potem zacznie się wyczekiwana przez wielu cisza wyborcza. Następnie głosowanie. Później ktoś się ucieszy, ktoś inny posmutnieje, prawdopodobnie nawet bardzo. Nic dziwnego – w tych wyborach walka toczy się praktycznie o wszystko. I to „o wszystko” odnosi się do każdego biorącego w niej udział. Zarówno do dwóch głównych aktorów – kandydatów na urząd prezydenta, jak i tych, którzy udzielili im poparcia. Choć ci ostatni grają o zdecydowanie niższa stawkę.

Ktoś kiedyś powiedział, że wojna ujawnia najgorsze i najlepsze cechy tkwiące w człowieku.
Kampania wyborcza, czyli walka w sferze znaczeń i symboli raczej wzmacnia tylko te pierwsze właściwości. Prawdopodobnie jest to konsekwencją tego, że filarem współczesnej kampanii stał się komunikat negatywny. Bazuje on na plotkach, kłamstwach, insynuacjach, fałszywych oskarżeniach, zdaniach wyrwanych z kontekstu, obelżywych wpisach, złośliwych memach. A używanie tego typu narzędzi raczej nie czyni nikogo lepszym. Zwłaszcza, gdy tego typu instrumenty wykorzystuje się z pełna premedytacją w celu poniżenia i / lub ośmieszenia przeciwnika. Osoby, której nie traktuje się jak godnego sobie rywala, ale jak wroga, którego w zasadzie należy zniszczyć.

W tej kampanii wyborczej plotek było aż nadto. Fakt posługiwania się kłamstwem dwukrotnie potwierdził już sąd. Od insynuacji, fałszywych oskarżeń, obelżywych wpisów czy złośliwych memów sztaby też się raczej nie odżegnywały. Jednocześnie obie strony wciąż podkreślają, że to one są ofiarą, że tylko się bronią. Przed kamerami wzywają rywali do przerwania tej brudnej kampanii i rozpoczęcia merytorycznej dyskusji. Chwilę później na facebookowych profilach osób zaangażowanych w ich kampanie pojawiają się wpisy, zaprzeczające szlachetnym deklaracjom. Pod nimi zaś wybuchają mniej lub bardziej zażarte dyskusje, kończące się wzajemnymi oskarżeniami i, coraz częściej, zablokowaniem złośliwego oponenta lub usunięciem go z grona tzw. znajomych.

Pytanie zatem brzmi: z czym mamy do czynienia - skrajnym cynizmem, czy może z mechanizmem projekcji? (Projekcja - przypisywanie innym swoich poglądów, cech, zachowań. Por. http://www.charaktery.eu/slownik-psychologiczny/P/137/Projekcja/). A może po prostu z usprawiedliwiającą nieomal wszystko walką o władzę? Niezależnie, która odpowiedź jest właściwa, każda jest równie niepokojąca.

wtorek, 25 listopada 2014

„Prawybory” z Głosem

Wczoraj na stronie internetowej „Głosu Koszalińskiego” (http://www.gk24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20141124/WYBORYSAMORZADOWE/141129887) pojawił się tekst zachęcający czytelników do wzięcia udziału w zorganizowanych przez redakcję prawyborach przed wyborami.

Zaproponowane zasady udziału w tej grze, jak na coś określanego mianem prawyborów absolutnie przedziwne. Każdy bowiem może w nich oddać nieograniczoną liczbę głosów na swojego faworyta. Wystarczy wysłać esemesa będącego jednocześnie formą zapłaty za dostęp do e-wydania dziennika (koszt takiego esemesa to 2.46 zł z VAT). Przyjęcie takich reguł mija się zatem z ideą prawyborów. Te służą przecież badaniu opinii społecznej i/ lub wyłonieniu kandydatów przechodzących do następnego etapu. W tym przypadku żaden z tych warunków nie został spełniony.

Można zatem uznać, że mamy do czynienia z niczym więcej jak promocją wydań elektronicznych sugerującą, że jest jednak czymś innym, czymś istotniejszym.
I w zasadzie nie byłoby problemu, gdyby nie fakt, że tego typu akcje mogą mieć realny wpływ na wyniki wyborów. Ludzie w swoich opiniach czy zachowaniach nierzadko naśladują przecież innych (ten mechanizm psychologia społeczna określa mianem społecznego dowodu słuszności). Widząc zatem rezultat takich „prawyborów” mogą nabrać przekonania, że nie warto na jakiegoś kandydata głosować, lub też warto poprzeć innego. Zwłaszcza, że sami kandydaci, najczęściej ci, którzy tego typu sondę wygrali posługują się jej wynikami. Tylko, że wówczas na plakatach czy ulotkach nie wspominają już o zasadach tej mało wiarygodnej gry. Po prostu piszą, że są zwycięzcami głosowania, albo, że mieszkańcy ich wybrali / wskazali. I redakcja „Głosu Koszalińskiego” jest za ten fakt przynajmniej współodpowiedzialna.

Komentarze pod artykułem-propozycją udziału w prawyborach były jednoznacznie negatywne. Jeden z internautów napisał: wyłudzanie pieniędzy od mieszkańców za smsy. po co komu "prawybory"? nic niewnoszą do niczego. Według innego Tu nie chodzi o głosy lecz o pieniądze. W ten sposób ograniczamy głosowanie przez płacenie esemesem . WSTYD.
W moim przekonaniu opinie te powinny być przez redakcję przynajmniej przemyślane. 

poniedziałek, 24 listopada 2014

Slogan wyborczy

Dwa dni temu na facebookowym profilu Social Media Managera Lepszego Koszalina pojawiła się grafika z pewnym interesującym hasłem. Brzmiało ono następująco: MAM JAJA! ZAGŁOSUJĘ NA WEZGRAJA! Autorem grafiki i hasła jest Rafał Reiske.

W dyskusji, która się wokół przekazu wywiązała pojawił się zarzut dotyczący poziomu sloganu. Według Krzysztofa Urbanowicza nie odbiega on jakościowo od hasła kandydata do Wielkopolskiego Sejmiku Wojewódzkiego, czyli Idioci już byli – czas na Głąba. Właściciel profilu - Jacek Wezgraj bronił się, że to 1. radosna twórczość sympatyka, 2. jedynie zabawna ciekawostka.  I dodał, że Gdyby było inaczej wrzuciłbym to na oficjalny profil LK.
Inaczej mówiąc Social Media Manager wskazywał, że nie jest to oficjalny, autoryzowany slogan wyborczy kandydata. Dalsza, krótka dyskusja obu panów dotyczyła już tylko tego wątku. 

Nie rozstrzygając, kto w tym sporze miał rację pozwolę sobie na trzy uwagi odnośnie samego hasła. Mam bowiem wrażenie, że jego skuteczność może być wręcz odwrotna od założonej. O ile oczywiście jego autor założył sobie, ze pod wpływem tego przekazu więcej osób zagłosuje na wymienionego z nazwiska kandydata. Po pierwsze sam slogan nasuwa od razu skojarzenia ze rzeczywistością określaną jako kultura macho. Inaczej mówiąc jest samcze i, delikatnie mówiąc, prymitywne. Z tego też powodu może zostać automatycznie odrzucone przez cześć odbiorców, zwłaszcza przez kobiety. Po drugie niepotrzebnie bazuje na pierwszej osobie liczby pojedynczej („mam”, „zagłosuję”). Zmniejsza to jego skuteczność. Po trzecie wpisuje kandydata w rzeczywistość, do której ten nie przynależy. Rodzić to może pewien dysonans, potencjalnie prowadzący do odrzucenia przekazu i / lub kandydata. 
Zwłaszcza, że większość odbiorców nie będzie weryfikować tego, czy jest to oficjalne hasło, czy tylko radosna twórczość sympatyka. Po prostu uzna to za slogan wyborczy.

Jabłka i krówki, czyli wykorzystywanie reguły wzajemności w koszalińskiej kampanii wyborczej

Amerykański psycholog społeczny Robert B. Cialdini w swojej książce zatytułowanej „Wywieranie wpływu na ludzi” opisał sześć mechanizmów (reguł) społecznego oddziaływania na ludzi. Jednym z tych podstawowych mechanizmów jest tzw. zasada wzajemności. Mówi ona, że w relacjach międzyludzkich dar rodzi u obdarowanego silną wewnętrzną potrzebę odwzajemnienia. Inaczej rzecz ujmując dar niejako wymusza przeciwdar (zjawisko dostrzeżone wcześniej przez antropologów i nazwane przez nich właśnie zasadą przeciwdaru).

O sile tego fenomenu najlepiej świadczy opisany przez Cialdiniego przypadek wysłania przez władze Etiopii w 1985 roku kilku tysięcy dolarów pomocy humanitarnej dla zrujnowanego przez trzęsienie ziemi Meksyku. Państwa dotkniętego kataklizmem, ale wciąż wielokrotnie bogatszego niż zmagająca się z wyniszczającym głodem i skutkami wojny domowej Etiopii. 
To co pozwoliło wyjaśnić heroiczną postawę afrykańskiego kraju to pewien fakt z historii relacji obu państw. Mianowicie kilkadziesiąt lat wcześniej Meksyk udzielił dyplomatycznego wsparcia zaatakowanej przez wojska Mussoliniego Etiopii. 

Zasada wzajemności od wielu lat eksploatowana jest przez firmy komercyjne. Przyjmuje ona najczęściej postać wręczania gadżetów z logotypem danego podmiotu. Z jednej strony „wiąże” to obdarowanego zgodnie z zasadą przeciwdaru, z drugiej wpływa na jego procesy poznawcze, zwiększając chociażby świadomość istnienia danej firmy.
W branży spożywczej technika ta realizowana jest poprzez wszelkiego typu degustacje czy poczęstunki. W ich trakcie daje się oczywiście osobom „obdarowywanym” szansę odwzajemnienia, czyli zakupu danego produktu. I osoby te często z takiej możliwości korzystają. Czasem ponieważ produkt im smakuje, nierzadko pewnie także dlatego, aby w ten sposób pozbyć się wewnętrznej presji odwzajemnienia.

Obecnie coraz częściej z wykorzystanie tej techniki wpływu społecznego spotykamy się na rynku politycznym, także koszalińskim. Wręcza się nam ulotki (tak, tak ulotki to dar a przynajmniej tak ich otrzymanie może klasyfikować nasz mało racjonalny mózg), gadżety a nawet produkty konsumpcyjne (w tym sezonie najpopularniejsze – jak się wydaje – są jabłka i słodycze). W zamian oczekuje się „jedynie” naszego poparcia przy urnach wyborczych. Oczywiście nikt tego wprost nie powie, ale umówmy się – jakoś w okresie pomiędzy wyborami politycy nieszczególnie palą się do podobnych akcji.

Pytanie zatem brzmi: co z tym darem zrobić? Połakomić się i być może dać się w ten sposób uwieść, czy odmówić jego przyjęcia? Problem poważny, zwłaszcza, że w naszej kulturze odmowa daru też nie jest najlepiej widziana. Dlatego też u wielu ludzi może wytwarzać pewien dyskomfort.  
W moim przekonaniu możliwych rozwiązań jest przynajmniej kilka. Po pierwsze można przyjąć dar. Warto to zrobić jednak tylko wówczas, gdy mamy pewność, że za chwile zostaniemy podobnie obdarowani przez konkurencję (wczoraj taka szansa była ponoć w jednej z koszalińskich galerii handlowych). W ten sposób zabezpieczamy się przed ewentualnym jednostronnym wpływem. No chyba, ze ktoś wyżej ceni sobie jabłka niż krówki (lub też odwrotnie). Wówczas chyba jednak najlepiej odmówić. Po drugie można przyjąć dar, ale spożywając go myśleć wyłącznie o tym, że w ten sposób uwolniliśmy donatora od ciężaru. Ostatecznie przecież on pewnie też już tylko marzy o końcu kampanii. Po trzecie można odmówić. Wówczas, poza wspomnianym dyskomfortem związanym z radzeniem sobie z reakcją mniej lub bardziej zawiedzionego „darczyńcy”, sprawę mamy prawdopodobnie załatwioną. Po czwarte możemy zwyczajnie zapłacić. Może to być oczywiście odebrane jako pewien brak taktu, swoista niegrzeczność, ale pomyślmy wtedy o tym, jak ładnie wyglądał świat bez tych wszystkich plakatów i pozbądźmy się skrupułów.

Niezależnie jednak od tego jak postąpimy warto pamiętać, że nie głosuje się na kogoś tylko dlatego, że wręczył nam jabłko czy krówkę. Nie głosuje się na kogoś, kto z nami chwilę porozmawiał, czy „zaszczycił” nas uściskiem swojej dłoni. Głosuje się na tego, który daje szansę na rozwiązanie realnych społecznych problemów i wizję życia w normalnej, przyjaznej rzeczywistości.

sobota, 22 listopada 2014

Koszalin oczami studentów. Cześć I. Płeć miasta

W trakcie przygotowań do wystąpienia konferencyjnego dotyczącego strategii promocyjnej marki Koszalina obowiązującej w latach 2009-2014 uznałem, że interesujące poznawczo będzie zapoznanie się z tym, jak miasto postrzegane jest przez studentów. Grupę na tyle ważną z perspektywy funkcjonowania i przyszłości Koszalina, że poznanie ich opinii na temat miasta powinno być jednym z priorytetów dla osób odpowiedzialnych za rozwój jednostki terytorialnej. 

Bodźcem spustowym dla przeprowadzenia badania była rozmowa z osobami na co dzień zajmującymi się marketingiem jednostki, a dokładnie ich eksplikacją promocyjnego hasła: Koszalin – pełnia życia. Wyjaśnienia dla mnie nieprzekonywującego.
Uznałem bowiem, że skoro samo hasło może dla każdego oznaczać coś innego, to jego używanie zwyczajnie traci sens. Dobrze skonstruowany i prawidłowo wprowadzony do społecznego i kulturowego obiegu slogan powinien przecież rodzić u określonych grup odbiorców pewne stosunkowo spójne asocjacje. Jeżeli tego typu zjawisko nie występuje oznacza to, że albo hasło zostało źle skonstruowane, albo też proces jego wdrażania, czy urealniania nie został właściwie przeprowadzony.
Dodatkowym czynnikiem skłaniającym do podjęcia badań było wrażenie, że choć samo hasło jest ciekawe i obdarzone pewnym potencjałem, to niekoniecznie musi odpowiadać wrażeniom czy emocjom jakie Koszalin wyzwala. Inaczej mówiąc, obawiałem się, że może istnieć rozdźwięk między wizją miasta „pełni życia”, a tym jak ono jest postrzegane. Wyniki, które badanie przyniosło, choć pozbawione waloru reprezentatywności w pewien sposób obawy te potwierdzają.

Badanie
Badanie metodą ankietową zostało przeprowadzone w dniu 9.05.2014 (dwa dni wcześniej wstępna wersja ankiety została przeze mnie przetestowana na grupie dwudziestu siedmiu studentów ze specjalności „Reklama medialna” i „Public relations i rzecznictwo prasowe”). Częściowe wyniki badania zostały zaprezentowane podczas V Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej PR – Sztuka skutecznej komunikacji, Koszalin 12.05.2014.  

Ankieta składała się z czterech pytań oraz jednej prośby o wskazanie. (Pełna treść ankiety na zakończenie tej części omawiania wyników). Dotyczyły one wizerunku miasta Koszalina oraz promującego go hasła. Pytania / prośba o wskazanie zostały poprzedzone wprowadzeniem wyjaśniającym cel przeprowadzania badania. 

Badanie objęło grupę stu studentów z trzech jednostek uczelni: Wydziału Nauk Ekonomicznych, Instytutu Neofilologii i Komunikacji Społecznej i Instytutu Polityki Społecznej i Stosunków Międzynarodowych. (W metryczce nie uwzględniono kierunku studiów. Nie uwzględniono także formy ani stopnia studiów).

Wśród osób, które wypełniły ankietę było siedemdziesiąt kobiet i dwudziestu dziewięciu mężczyzn (jedna osoba nie wypełniła metryczki stąd wynik nie sumuje się do stu). Czterdzieści jeden z nich  pochodziło z Koszalina. Pięćdziesiąt osiem osób wskazało, że pochodzi z innych miejscowości. (W metryczce ankiety zawarta została możliwość zakreślenia jednej z dwóch odpowiedzi: jestem z Koszalina lub jestem z innej miejscowości).

Pierwszy punkt ankiety dotyczył próby określenia „płci” Koszalina (test personifikacji, badanie osobowości miasta). Stanowiło to bezpośrednie nawiązanie do informacji zawartych w dokumencie „Strategia promocji miasta Koszalina na lata 2009-2014” (http://www.koszalin.pl/sites/default/files/pliki/Turystyka/strategie_promocyjna_miasta_koszalina.pdf), przygotowanego przez wrocławską agencję Metamorphosis Brand Communications. W strategii tej na stronie 65 czytamy, że osoba, która uosabia Koszalin (reprezentująca osobowość Koszalina) to mężczyzna w wieku ok. 30-40 lat, przedsiębiorca, człowiek aktywny, posiadający firmę średniej wielkości bezpośrednio związaną z jego zainteresowaniami i tym co uważa za pasję swojego życia. Można zatem na tej podstawie uznać, że z zapisów dokumentu wynika, iż personifikacją (uosobieniem) Koszalina jest mężczyzna.

Dla osób poddanych ankietyzacji sprawa ta nie wydaje się być jednak tak prosta i tak oczywista. Stąd pojawiły się zróżnicowane odpowiedzi.
Dla dwudziestu trzech przebadanych Koszalin, gdyby tylko był osobą, byłby kobietą. O męskim „charakterze” miasta przekonanych było pięćdziesiąt cztery osoby poddane ankietyzacji. Jedna osoba nie zakreśliła żadnej odpowiedzi. Inna zaś przy tym punkcie ankiety dopisała, że nie myśli o mieście w kategorii osobowości. Pozostałe dwadzieścia jeden osób zakreśliło odpowiedź „c”, czyli inne. Każda z tych dwudziestu jeden osób uzupełniła swój wybór o zapis, który można uznać za dookreślenie kategorii (w ankiecie wskazano taką możliwość). Cztery z tych wyjaśnień wskazuje na męską „osobowość” miasta (1. brzydki mężczyzna; 2. niepełnosprawnym, niezamężnym facetem po 50; 3. niezadbanym mężczyzną; 4. Bob Marley). Dwa dookreślenia, mianowicie Jedi i Zielony power Rangers, pozwalają przypuszczać, że dla tej dwójki ankietowanych (kobiety i mężczyzny) Koszalin to jednak „mężczyzna”, choć być może jest to nieuprawniona interpretacja tych żartobliwych lub złośliwych konstatacji. Trzy wyjaśnienia lokują Koszalin w kategorii „dziecko” (w jednym z tych trzech przypadków mowa jest o dziecku wolno rozwijającym się). Jedno dookreślenie mówi wprost o „bezpłciowości” jednostki. Sześć wskazuje na stan, który można chyba określić jako coś pośredniego, pomiędzy kobiecością a męskością (w trzech ankietach znalazło się imię i nazwisko Conchita Wurst, w jednej określenie „transseksualista”, w jednej stwierdzenie „pół na pół”, w jednej zaś termin „gender”). Cztery dopiski mówią o Koszalinie jako o osobie starszej – starszym człowieku lub emerycie . (Takie zaklasyfikowanie osób starszych do kategorii pozbawionej wyraźnych lub różnicujących aspektów płciowości wynika prawdopodobnie z wpływu jaki na ankietowanych mają kulturowe i społeczne wizerunki osób starszych, najczęściej wyjałowionych z cech przypisywanych poszczególnym płciom). Jednego wyjaśnienia, mianowicie „homara”, nie sposób zakwalifikować.

Jak zatem widać odpowiedzi wskazują na zróżnicowany sposób postrzegania „osobowości” miasta. I nawet jeżeli dla sześćdziesięciu procent przebadanych ma on „charakter” męski (pięćdziesiąt cztery wskazania wprost i sześć pośrednich lub wyinterpretowanych), to ze względu na fakt pojawienia się ponad dwudziestu procent wskazań na kobiecy „rys” miasta (dwadzieścia trzy wskazania), warto tej sprawie bliżej się przyjrzeć. Gdyby bowiem większe badanie taką prawidłowość potwierdziło marka miasta powinna tą kwestię uwzględniać. Zwłaszcza, że Koszalin dysponuje zasobami naturalnymi na poziomie symbolicznym łączonymi z pierwiastkiem żeńskim. Mowa tu przede wszystkim o wszechobecnej nieomal wodzie i zieleni. 

Pozostając jeszcze przez chwilę przy wynikach dotyczących „płci” miasta warto wspomnieć, że jego kobiecy „charakter” najczęściej dostrzegały kobiety (dziewiętnaście razy). Spośród biorących udział w badaniu dwudziestu dziewięciu mężczyzn tylko czterech podzieliło ten pogląd.  Z kolei wśród sześćdziesięciu osób wskazujących na męską „osobowość” jednostki (bezpośrednio, pośrednio lub w sposób możliwy do wyinterpretowania) było dziewiętnastu mężczyzn i czterdzieści kobiet. (Jak już zostało wspomniane jedna osoba, która wypełniła ankietę nie ujawniła swojej płci).

Jeżeli zaś chodzi o kwestie oceny kwestii „płci” miasta przez otoczenie zewnętrzne i wewnętrzne, to za żeńskim „rysem” jednostki optowało dziesięć przebadanych osób z Koszalina (osiem kobiet i dwóch mężczyzn). Dwadzieścia trzy z tej grupy zaś stwierdziło, że Koszalin ma męską „osobowość” (szesnaście kobiet i siedmiu mężczyzna). Trzynaście osób z tych, które zadeklarowały pochodzenie spoza Koszalina optowało za tezą, że Koszalin ma żeński „charakter” (jedenaście kobiet i dwóch mężczyzn). Z tej samej grupy trzydziestu sześciu przebadanych (dwadzieścia cztery kobiety i dwunastu mężczyzn) wskazywało na męski „rys” miasta.
(cdn.)


Ankieta
Szanowni Państwo
Poniżej składająca się z pięciu punktów ankieta dotycząca wizerunku miasta Koszalina oraz promującego go hasła. Proszę o jej wypełnienie. Ankieta jest anonimowa. Jej wyniki zostaną przedstawione podczas V Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej „Public relations – sztuka skutecznej komunikacji”, edycja 2014 „Jak cię widzą, tak cię piszą – czy to prawda?”, Koszalin 12.05.2014.

1. Możemy sobie wyobrazić, że Koszalin to osoba. W takim przypadku Koszalin byłby:
a. kobietą                            
b. mężczyzną
c. inne …………………………………………………………………..*

2. Gdyby Koszalin był osobą, to jakie cechy byście mu Państwo przypisali? (Proszę poniżej wypisać te cechy).

3. Czy hasło „Koszalin pełnia życia” oddaje istotę / charakter miasta?
a. zgadzam się
b. raczej się zgadzam
c. nie potrafię powiedzieć
d. raczej się nie zgadzam
e. nie zgadzam się*

4. Jakie hasło (slogan) Państwa zdaniem najlepiej oddawałoby istotę / charakter miasta Koszalina? (Proszę poniżej zapisać swoją propozycję).

5. Czy Koszalin jest miastem akademickim?”
a. tak
b. nie
c. nie potrafię powiedzieć*

Metryczka**:
Płeć:
kobieta                               mężczyzna

Jestem z:
Koszalina              innej miejscowości

Objaśnienie:
*    zaznacz właściwą Twoim zdaniem odpowiedź (w przypadku wybrania odpowiedzi „c” w pytaniu nr 1 istnieje możliwość dookreślenia kategorii)

**  wstaw krzyżyk w kwadracie przy właściwej kategorii

piątek, 21 listopada 2014

Koszalińskie media w kampanii wyborczej

5 listopada br. wraz z dr Moniką Kaczmarek-Śliwińską zorganizowaliśmy na Politechnice Koszalińskiej konferencję naukową nt. mediów w kampanii wyborczej.
Celem, który nam przyświecał, poza aspektem poznawczym, było wysłanie wyraźnego sygnału do mediów, że ich aktywność w trakcie kampanii wyborczej jest z uwagą obserwowana. Uznaliśmy bowiem, że w okresie jaki upłynął od rozpoczęcia kampanii wyborczej miało już miejsce dostatecznie wiele dziwnych, niedobrych zdarzeń, aby je zwyczajnie przemilczeć czy ignorować. Cześć z nich dotyczyła niestety koszalińskich mediów, głównie prasy i portali internetowych. Publikatorów wykazujących ewidentne zaangażowanie w kampanię wyborczą określonych kandydatów. Zaangażowanie, które zaprzecza roli i funkcji, jakie media powinny w społeczeństwie wypełniać. Chyba, że mają dopisek: biuletyn partyjny.

W dniu dzisiejszym dr Kaczmarek-Śliwińska przekazała mi informację o kolejnej medialnej „ciekawostce”. Mianowicie na facebookowym profilu miesięcznika „Koszalin Bliżej” pojawiła się następująca propozycja skierowana do mieszkańców miasta:
Koszalinianie, pamiętacie debatę prezydencką między Piotrem Jedlińskim( PO) a Adamem Ostaszewskim (SLD)? Chcielibyśmy Was prosić o skomentowanie słów Pana Prezydenta Jedlińskiego: „Jeśli ktoś uważa, że w Koszalinie jest za drogo, może się wyprowadzić do sąsiedniej gminy....()”. na komentarze w formie grafiki czekamy dziś do godz.20 - dwie pierwsze grafiki wydrukujemy z najbliższym miesięczniku „Koszalin Bliżej”. Wysyłajcie swoje pomysły na: sekretariat@permedia.koszalin.pl.

I tu pojawił się poważny problem. Oto periodyk, którego ostatni, listopadowy numer w zasadzie powinien chyba zawierać adnotację: zawiera nieoznaczone materiały wyborcze, w tym o charakterze negatywnym (patrz: http://issuu.com/permedia/docs/koszalin_bli__ej_listopad_2014), proponuje koszalinianom specyficzną grę. Zabawę polegającą na komentowaniu słów prezydenta Jedlińskiego, w zamian za możliwość zaistnienia na łamach najbliższego wydania miesięcznika.

Niestety gra ta ma niewiele wspólnego z uczciwością i rzetelnością, jaką media powinny się wykazywać. Z dwóch prostych powodów.
Po pierwsze redakcja umieszczając słowa Piotra Jedlińskiego w cudzysłowie sugeruje, że dokładnie cytuje jego wypowiedź. A to nie jest prawdą. Słowa, które wypowiedział w sali koszalińskiej biblioteki brzmiały dokładnie tak Ja w takim razie, jeśli jeśli uważamy, że jest drogo można się przeprowadzić do sąsiedniej gminy, gdzie ceny /…/ (patrz: http://www.youtube.com/watch?v=XEArNYm0JUk, od 32:53 do 33:00). Powinny zostać zatem zacytowane w tej właśnie formie. Wprowadzone zmiany wskazują albo na nieuczciwe intencje albo na nierzetelność wydawcy.
Po drugie zdanie wypowiedziane przez prezydenta podczas debaty zostało pozbawione kontekstu i wyjaśnienia, które mu towarzyszyło. Oba pominięte elementy nadają słowom prezydenta zupełnie innego znaczenia, niż ten, który próbuje przypisać mu redakcja miesięcznika. Fakt ten wskazuje na próbę wprowadzenia odbiorców w błąd.

Analizując działanie redakcji „Koszalin Bliżej” można zatem uznać, że mamy do czynienia z akcją skierowaną przeciwko jednemu z kandydatów. Gdyby toczyła się ona na stronie internetowej, czy profilu facebookowym jego przeciwnika należałoby ją zakwalifikować do zjawiska określanego mianem negatywnej kampanii wyborczej. Ze względu jednak, że ta rozgrywa się na profilu miesięcznika należy uznać ją za przejaw wyborczego zaangażowania mediów. Zjawiska, które stoi w sprzeczności z tym, czego społeczeństwo powinno oczekiwać i oczekuje od wydawcy.

czwartek, 13 listopada 2014

Prawie dwa miliony widzów, czyli o promocyjnych efektach Festiwalu „Na Fali”

Wprowadzenie 
W obecnej, wysoko konkurencyjnej rzeczywistości jednostki terytorialne muszą się promować. Tego typu aktywność często przyjmuje formę wysoko ustrukturyzowaną, i odbywa się w ramach przyjętego przez władze (miasta, wsi, gminy czy powiatu) planu. Niekiedy, w związku z pojawiającą się nagle szansą, decydenci decydują się odejść od dotychczasowych założeń i wesprzeć jakąś nową, ciekawą inicjatywę. Jest to zrozumiałe – kolejny raz tego typu okazja może się nie powtórzyć. Ostatecznie wiele innych podmiotów wciąż szuka „sposobu” na siebie. W związku z tym chętnie przejmą odrzucone przez innych pomysły, o ile tylko ich władze dostrzegą drzemiący w nich potencjał. 
W Koszalinie władze miasta za taką właśnie szansę uznały Festiwal „Na Fali”. Jednodniowe wydarzenie muzyczne, realizowane w ramach większe projektu Lata Zet i Dwójki. W związku z tym przekazały na jego organizację ponad 300 tys. złotych. Poniższy tekst jest próbą krytycznej analizy dotychczas przedstawionych wskaźników, mających stanowić uzasadnienie poniesionych kosztów. 

Dyskusja
Przysłuchując się dyskusjom, które od czerwcowej sesji Rady Miasta toczą się wokół Festiwalu „Na Fali” widać wyraźnie, że kilkugodzinne muzyczne wydarzenie, jedno z wielu, w jakich w tym roku mogli wziąć udział mieszkańcy miasta i odwiedzający je turyści, wciąż dzieli koszalinian.
Oczywiście spór nie dotyczy artystycznego poziomu imprezy, najczęściej ocenianego pozytywnie, choć bez zachwytu, lecz kwestii finansowych. Pierwsza z nich to sprawa przekazania organizatorom koncertu ponad 300 tys. złotych z miejskiej kasy; druga – biletowania imprezy. O ile jednak stosunkowo wysoka opłata za wstęp najbardziej zirytowała tych, którzy przywykli do tego, że na tego typu wakacyjne koncerty po prostu wchodzi się za darmo, o tyle dotacja z budżetu miasta rozsierdziła przede wszystkim reprezentujących opozycję radnych miejskich. Ich opór był tak duży, że pomimo kilkugodzinnej dyskusji w ratuszu wokół przewidywanych promocyjnych korzyści z wydarzenia dla miasta, poza reprezentującą lewicę wiceprzewodniczącą Rady Krystyną Kościńską, żaden inny nie dał się przekonać do pomysłu. W związku z czym projekt zmian w finansach Koszalina przeszedł nieomal wyłącznie głosami przedstawicieli Platformy Obywatelskiej. 
Obecnie o efektach promocyjnych imprezy wiemy już nieco więcej. Warto zatem bliżej przyjrzeć się tej materii i spróbować odpowiedzieć na pytanie, czy przedstawione na ten temat informacje uzasadniają poniesione przez miasto koszty. Zanim jednak o promocyjnym wymiarze wydarzenia, wpierw przypomnijmy przywoływane w mediach argumenty zwolenników i przeciwników dotowania imprezy. 

Argumenty za, argumenty przeciw 
Argumentem za przekazaniem pieniędzy na festiwal były prognozowane promocyjne korzyści dla miasta – gospodarza wydarzenia. Dzięki festiwalowi – jak przekonywał prezydent Piotr Jedliński i radni Platformy Obywatelskiej – Koszalin miał zaistnieć w mediach i stać się miastem ludzi młodych. Argumentowano, że w stosunku do spodziewanych efektów medialnych (m.in. transmisja na żywo w TVP2, wejścia i program na żywo na antenie Radia Zet), kwota 300 tys. złotych jest tak naprawdę sumą promocyjną. Zwracano także uwagę, że ranga wydarzenia oraz rozgłos, jaki ono przyniesie, powinno usatysfakcjonować tych wszystkich, którzy dotychczas utyskiwali, że miasto słabo się promuje. Z kolei przeciwnicy pomysłu wskazywali, że w mieście są zdecydowanie ważniejsze sprawy, na które warto byłoby te pieniądze przeznaczyć, chociażby remont przychodni rehabilitacyjnej. Jeżeli zaś miasto koniecznie musi mieć w swoim „portfolio” tego typu imprezę, to najlepiej, aby swój wkład ograniczyło wyłącznie do użyczenia amfiteatru. Jako przykład takiego działania wskazywano na odbywający się od lat w Koszalinie Kabareton. Radnych opozycji niepokoiły także trzy inne rzeczy. Po pierwsze brak konkretnych wyliczeń odnośnie spodziewanych promocyjnych zysków dla miasta. Po drugie aspekt biletowania imprezy, która w innych miastach odbywała się za darmo (przeciwników finansowania wydarzenia nie przekonały wyjaśnienia, że Koszalin to wyjątek, ponieważ odbędzie się w nim nie tyle koncert Radia Zet i telewizyjnej „dwójki”, co wydarzenie o randze festiwalu). Po trzecie – wątpliwość grupy radnych budził fakt, że choć miasto miało partycypować w kosztach imprezy, to nie zapewniono mu udziału w spodziewanych zyskach, np. z przychodów z biletów. Konsensusu jak wiemy nie osiągnięto. 

Promocyjny efekt imprezy 
Oglądając udostępniony w Internecie zapis Festiwalu „Na Fali” widać, że impreza się udała i, biorąc pod uwagę tłum zgromadzony w amfiteatrze, najwyraźniej trafiała w gusta części koszalinian i prawdopodobnie także odwiedzających miasto turystów. W zasadzie trudno się dziwić – ostatecznie mieliśmy do czynienia z profesjonalnie przygotowanym muzycznym spektaklem, za którym stał spory budżet i sztab doświadczonych producentów. Niestety, wciąż brakuje konkretnych, wymiernych informacji o korzyściach, jakie wydarzenie przyniosło miastu. A to przecież pierwotnie stanowiło uzasadnienie przekazania pieniędzy organizatorom. Jedyne dane na temat można znaleźć na facebookowym profilu prezydenta Koszalina. Prawie 2 miliony osób oglądały w telewizji Festiwal Na Fali. 90 spotów radiowych (Radio Zet), kilkadziesiąt spotów telewizyjnych (TVP2) i setki informacji prasowych, w których mówiono o Koszalinie (wpis z dnia 04.08.2014). Podobne wyliczenia prezydent przywołał cztery dni później podczas porannej rozmowy z red. Pawlikowskim w Radiu Koszalin. A pytany podczas niej o potencjalne profity z koncertu dla miasta, stwierdził, że przełoży się to na jego lepsze postrzeganie. Dlatego – w jego opinii – warto było walczyć o organizację festiwalu. Innych danych podsumowujących promocyjny wymiar imprezy nie sposób odszukać. 

Sukces miasta czy sukces festiwalu? 
Przytoczone przez prezydenta wskaźniki świadczą jego zdaniem o tym, że miasto współfinansując festiwal uzyskało określone korzyści. Takie, które uzasadniają poniesione koszty. Oto bowiem w letni, sobotni wieczór prawie dwa miliony Polaków obejrzało telewizyjną transmisję koncertu z Koszalina, a wielu innych zapewne słuchało go na żywo w Radiu Zet. Jeszcze inni prawdopodobnie zetknęli się z reklamami wydarzenia, poświeconymi mu artykułami prasowymi, bądź też innymi materiałami, w których informacjom i wzmiankom o festiwalu towarzyszyła nazwa współfinansującego go miasta. 
Niestety taka interpretacja przytoczonych statystyk nie wydaje się być uprawniona. Dane te wskazują bowiem na trzy zupełnie inne rzeczy. Po pierwsze na określone zainteresowanie pewnej liczby odbiorców konkretnym przekazem medialnym, w tym wypadku koncertem na żywo z Koszalina. O tym, czy ten frekwencyjnym wynik był sukcesem czy porażką mogą powiedzieć jedynie nadawcy sygnału, czyli medialni organizatorzy imprezy: Radio Zet i telewizyjna „dwójka”. (W tym kontekście ważna wydaje się informacja, że w okresie od 28 lipca do 3 sierpnia TVP2 zanotowała najgorszy wynik oglądalności w historii prowadzenia badań telemetrycznych, z procentowym udziałem na rynku poniżej 6% w grupie komercyjnej, czyli wśród osób pomiędzy 16 a 49 rokiem życia). Po drugie, że organizatorzy festiwalu w czasie poprzedzającym wydarzenie przeprowadzili zintensyfikowaną kampanię reklamową, mającą zapewnić powodzenie przedsięwzięcia. W przekazach tej akcji ze zrozumiałych powodów pojawiały się obrazy i nazwa miasta – lokalizacji planowanego na początek sierpnia koncertu. Nie inaczej było jednak w przypadku promocji każdego z pozostałych ośmiu koncertów odbywających się w ramach tej – reklamowanej jako największa – trasy koncertowej w Polsce. Po trzecie, że wydarzenie było na tyle atrakcyjne, iż wygenerowało pewien rezonans medialny w postaci miedzy innymi artykułów prasowych. W tekstach tych przy okazji omawiania kwestii związanych z festiwalem wzmiankowano także o Koszalinie. 
Jak zatem widać prezentowanych przez prezydenta miasta danych nie można traktować jako bezpośredniego argumentu czy dowodu na promocyjne korzyści z wydarzenia dla miasta. Promocyjny i wizerunkowy sukces festiwalu, o ile oczywiście był to sukces, nie oznacza przecież automatycznie promocyjnego czy wizerunkowego sukcesu Koszalina. Podobnie zresztą jak osiągnięte przez organizatorów promocyjne czy wizerunkowe korzyści. To dwa zupełnie odrębne, choć przecinające się w pewnych obszarach porządki. Z tego też powodu należy je rozgraniczyć i oddzielnie badać. Inaczej popełnia się zwyczajnie nadinterpretację. 

Dwóch z sześciu, czyli prezydencka debata w mocno ograniczonym składzie. Analiza

Wprowadzenie

Debaty prezydenckie stanowią istotny element każdej kampanii wyborczej. Ich urok i magia polega na tym, że kandydaci w trakcie spotkania pozostawieni są praktycznie sami sobie. Muszą polegać na swojej wiedzy, zdolnościach komunikacyjnych (werbalnych i niewerbalnych), oraz umiejętnościach radzenia sobie ze stresem. Jeżeli nad nim nie zapanują – przegrają. 

Dlatego tak ważne jest dobre przygotowanie kandydata do starcia. Powinien on być wypoczęty (Nixon przed debatą telewizyjną z Kennedym o tym zapomniał, co miało konkretne, negatywne dla niego skutki), odpowiednio ubrany, „uzbrojony” w wiedzę, świadomy silnych i słabych stron rywali. Musi także emanować pewnością siebie i wysyłać komunikat, że jest przynajmniej tak samo dobrym kandydatem, jak najlepszy z jego przeciwników. 

Za przygotowanie kandydata do spotkania pełną odpowiedzialność ponosi jego sztab wyborczy. Choć oczywiście może zdarzyć się i tak, że to polityk przekonany o swojej wiedzy, umiejętnościach i doświadczeniu samodzielnie będzie przygotowywał się do spotkania. Przyjęcie takiej strategii najczęściej jednak przynosi gorsze efekty, a bywa, że prowadzi do wizerunkowej katastrofy. 

Reguły
Istotnym aspektem wpływającym na przebieg debaty jest wcześniejsze ustalenie jej zasad (stanowią one wypadkową interesów organizatorów spotkania, którymi najczęściej są media oraz sztabów wyborczych kandydatów). 
W USA księgi kodyfikujące przebieg tego typu spotkań potrafią liczyć nawet kilkaset stron. Zawierają ustalenia odnoszące się do najmniejszych szczegółów. To ile czasu kandydaci będą się witać, na jakim tle wystąpią, jakiej wysokości będzie biurko, przy którym usiądą lub mównica, za która staną. Określa się także, czy będą mogli podchodzić do siebie, wręczać sobie jakieś przedmioty, itd. Jest to ważne, bo często właśnie tego typu szczegóły mogą przesądzić o tym, który polityk zostanie uznany przez odbiorców za zwycięzcę. A to często przekłada się na ostateczny wynik wyborów. Dlatego sztaby powinny szczególnie o ten aspekt zadbać. 

Dwie debaty w Koszalinie
W tegorocznej kampanii samorządowej w Koszalinie mieliśmy dotychczas dwie debaty prezydenckie. Pierwsza została przeprowadzona 31 listopada br. w studiu Radia Koszalin. Wzięli w niej udział wszyscy kandydaci. Jej zwycięzcami – w moim odczuciu – byli ex aequo Artur Wezgraj i Adam Ostaszewski. 
Druga, której niniejszy tekst dotyczy, odbyła się tydzień później w sali kina Alternatywa (Biblioteka Publiczna, ul. Polonii 1). Tym razem starło się tylko dwóch pretendentów do fotela prezydenta – popierany przez Platformę Obywatelska obecny prezydent miasta Piotr Jedliński i kandydat Komitetu Wyborczego Sojuszu Lewicy Demokratycznej – Lewica Razem – Adam Ostaszewski. Obie debaty poprowadziła Anna Popławska, dziennikarka Radia Koszalin.

Sytuacja wyjściowa
W dniu starcia „Głos Koszaliński”, regionalny dziennik, opublikował wyniki zleconego przez siebie sondażu preferencji wyborczych koszalinian. Badanie przeprowadzone przez Instytut Badania Opinii Homo Homini ujawniło, że zdecydowanym liderem w wyścigu o fotel prezydenta jest Piotr Jedliński (50.4%). Drugie miejsce z wynikiem 19.1% zajął Artur Wezgraj, kandydat Stowarzyszenia Lepszy Koszalin. Trzecie z poparciem 10% przypadło Annie Mętlewicz, kandydatce Prawa i Sprawiedliwości. Adam Ostaszewski z poparciem 9.6% znalazł się na czwartej pozycji. Pozostali dwaj uczestnicy walki wyborczej – Jan Kazimierz Adamczyk (Prawica i Wolność) i Kyle Attenborough (Moje Nowe Miasto Yolo) uzyskali odpowiednio: 1.5% i 0% wskazań. 
W związku z tymi wynikami powinno zostać postawione pytanie: dlaczego w ogóle doszło do debaty Jedliński vs. Ostaszewski? Ostatecznie przyjęte jest, że w tego typu dyskusjach biorą udział wszyscy kandydaci albo tylko ci, którzy zdecydowanie prowadzą z rankingach. Inaczej mówiąc – dlaczego Piotr Jedliński debatował z Adamem Ostaszewskim a nie z Arturem Wezgrajem? 
W moim przekonaniu powody tej sytuacji można wskazać przynajmniej cztery. 
Pierwszy, chyba najmniej istotny, to ten przywoływany przez obu uczestników spotkania w bibliotece. Mianowicie, że wyzwanie do debaty rzucił prezydentowi jedynie kandydat lewicy. I prezydent wyzwanie to przyjął. (Czy tak było rzeczywiście autor tekstu nie weryfikował. Spotkał się jednak z opiniami, które podważały tą tezę). 
Drugi, ważniejszy, to ten, że na tej debacie w zasadzie żaden z nich nie mógł zbyt wiele stracić, a jeden z nich – Adam Ostaszewski – nawet nieco zyskać. Kandydat popierany przez Platformę Obywatelską nie walczy bowiem specjalnie o poparcie elektoratu lewicowego, zrażonego faktem usunięcia z płyty Rynku Staromiejskiego pomnika Byliśmy, Jesteśmy, Będziemy. Szansa zaś, że debata ta wpłynie na jego stosunkowo stabilny, silny elektorat (wyniki badań z czerwca, sierpnia i te ujawnione w dniu debaty wskazują na stałe, ponad 44% poparcie) była niewielka. Zwłaszcza, że debata nie była transmitowana na żywo, a w sali kina przeważali przedstawiciele sztabów obu kandydatów, ograniczając w ten sposób jej społeczne oddziaływanie. Z kolei Adam Ostaszewski atakując lidera rankingów już na wstępie zyskiwał. Jawił się jako kandydat odważny, wręcz drapieżny. Osoba, która bez kompleksów rzuca rękawicę silniejszemu, bardziej doświadczonemu politykowi. I to niezależnie od opinii pominiętych kandydatów, sugerujących, że tak naprawdę było to imitujące debatę spotkanie przyszłych koalicjantów. 
Trzeci powód to oczywiście próba ukrycia, ze prezydent - nazwijmy to tak - niespecjalnie chyba przepada za bezpośrednią konfrontacją z liderem Lepszego Koszalina. Przyczyna – zdecydowanie lepsza prezencja Artura Wezgraja i zdecydowanie wyższe umiejętności retoryczne i erystyczne. Cechy, które sprawiły, że wyraźnie górował nad prezydentem w dotychczasowych bezpośrednich starciach. Mowa tu o telewizyjnej debacie, która miała miejsce podczas poprzednich wyborów samorządowych, oraz tegorocznej, tej w Radiu Koszalin, w której – jak już wspomniałem – w moim odczuciu Artur Wezgraj i Adam Ostaszewski zdystansowali konkurentów.
Czwarty powód to prawdopodobnie zbyt mały nacisk ze strony lokalnych mediów, które powinny dąży do tego, aby tego typu wydarzeń było w trakcie kampanii jak najwięcej. Dzięki nim wyborcy mieliby bowiem szansę poznać kandydatów w mniej sprzyjającej dla nich sytuacji. Okolicznościach różniących się od tych, w których najczęściej można oglądać ich w kampanii wyborczej (inscenizowane na potrzeby mediów konferencje prasowe, spoty wyborcze, billboardy). W warunkach, które szybko weryfikują deklarowane w materiałach wyborczych cechy przywódcze. 
(Warto jednak pamiętać, że nie zawsze ten, który wygrywa bezpośrednie starcie musi być rzeczywiście najlepszym kandydatem na dany urząd. Cechy, które o takim zwycięstwie mogą przesądzić, czyli między innymi poparta wiedzą i zdolnościami komunikacyjnymi kontrolowana agresja nie oznaczają jeszcze posiadania innych cech niezbędnych do efektywnego zarządzania. Fakt zaś, że w tego typu spotkaniu liczy się opanowanie może wręcz faworyzować osoby o cechach psychotycznych). 

Zasady debaty
Zasady debaty ustalały ze sobą sztaby obu kandydatów. To one zdecydowały się wystąpić do prezesa koszalińskiego, publicznego radia z prośbą o to, aby spotkanie mogła poprowadzić redaktor Anna Popławska. Decyzja – patrząc na przebieg debaty – jak najbardziej właściwa. 
Odnosiło się bowiem wrażenie, ze gdyby nie opanowanie i doświadczenie dziennikarki, spotkanie miałoby znacznie mniej płynny przebieg. A tak wystąpiły jedynie niewielkie, nie mające większego wpływu na odbiór potknięcia, o których za chwilę. 
Sama konstrukcja debaty była następująca. Najpierw prezentacja audiowizualnych reklam obu kandydatów. Następnie każdy z nich otrzymał trzy minuty na dokonanie autoprezentacji. Później każdy z nich odpowiadał na trzy te same pytania zadane przez prowadzącą debatę. Po nich nastąpiła zmiana polegająca na tym, że kandydaci zadawali sobie pytania naprzemiennie (przewidziano tu po dwa pytania od każdego z nich). Następnie każdy z kandydatów otrzymał pytanie od przedstawicieli młodzieżówek partyjnych skupionych wokół konkurenta (Adam Ostaszewski usłyszał pytanie od członka Młodych Demokratów, zaś Piotr Jedliński musiał odnieść się do tego przygotowanego przez reprezentanta Federacji Młodych Socjaldemokratów). Na odpowiedź na każde z pytań kandydaci mieli niezmiennie po dwie minuty. Ostatnim elementem spotkania było jej dwuminutowe „podsumowanie” przez każdego z głównych bohaterów. Słowo podsumowanie umieściłem tu w cudzysłowie, ponieważ oboje raczej starali się te ostatnie minuty przeznaczyć na przekonanie widzów do siebie (Piotr Jedliński), ewentualnie do siebie i kandydatów swojego komitetu (Adam Ostaszewski). 

Niedopatrzenia
To co organizatorzy przeoczyli podczas przygotowania technicznej strony debaty, to na pewno kwestia ustalenia sprawiedliwej kolejności, w jakiej kandydaci będą odpowiadali na pytania. Spowodowało to protest jednego z widzów na sali (przedstawił się jako logopeda medialny), który w braku wymiennej kolejności w udzielaniu odpowiedzi słusznie dostrzegł czynnik mogący wpłynąć na ocenę wypowiedzi kandydatów (efekt pierwszeństwa vs. efekt świeżości). 
Dodatkowo już na początku spotkania przedstawiciele sztabu, z których jeden wyglądał na lekko przestraszonego (lub przytłoczonego), najwyraźniej zaskoczyli prowadzącą spotkanie. Zamiast bowiem zapowiedzieć spoty – co prawdopodobnie mieli uczynić – po prostu zostawili ją z mikrofonem. Na szczęście ta bez większych emocji wzięła na siebie ich obowiązek. 
Podczas spotkania rzuciły się w oczy jeszcze dwa ewidentne niedopatrzenia organizatorów. Po pierwsze najwyraźniej nie dość jasno ustalono z prowadzącą jak kandydaci będą rozlokowani przy stole (w końcu politycy usiedli po dwóch, przeciwległych jego stronach, z dziennikarką pomiędzy sobą). Dlatego ta musiała się co do tej kwestii jeszcze upewnić (Rozumiem, ze ja centralnie? Dobrze). Po drugie, nie określono także czasu, jaki każdy kandydat będzie miał na zadanie swojego pytania. Skutkowało to tym, że w jednym przypadku publiczność zamiast usłyszeć pytanie skierowane do kontrkandydata przez ponad minutę słuchała dość rozwlekłego wywodu. 
Analizując przebieg debaty można oczywiście uznać, że prawdopodobnie nie ustalono także szeregu innych jej aspektów. Elementów, które ostatecznie przesądziły o jej wyniku. Ale o tym już przy omawianiu przebiegu spotkania.

Autoprezentacja kandydatów 
W tym elemencie debaty bezsprzecznym zwycięzcą był Adam Ostaszewski. 
Po pierwsze w odróżnieniu od swojego przeciwnika wstał. Uzyskał w ten sposób potrójny efekt: podkreślił, że czuje się podczas debaty na tyle dobrze, aby już na początku móc sobie zażartować (skoro mam się autoprezentować to lepiej abyście zobaczyli mnie w całości). Dalej - wstając uczynił gest szacunku wobec publiczności; wysłał sygnał, że jest gotowy jej służyć. Na koniec - unosząc się z krzesła podkreślił swój wzrost i wysportowaną sylwetkę. Aspekt, który na poziomie sygnału o podłożu ewolucyjnym daje mu zdecydowana przewagę nad Piotrem Jedlińskim. 
Warto zwrócić uwagę na to, że podczas autoprezentacji Adam Ostaszewski zrobił coś, do czego - gdyby tylko sztab prezydenta przeanalizował różne debaty - nigdy w zasadzie dojść nie powinno. Mianowicie przekazał włodarzowi miasta prezent. Był nim znaczek-herb Koszalina, który kandydat lewicy wypiął ze swojej marynarki i przekazał prezydentowi. Wręczenie znaczka poprzedził zaś uwagą, że ten mały element pozwoli Piotrowi Jedlińskiemu w pełni okazywać miłość do miasta i promować go na zewnątrz. W ten prosty sposób kandydat lewicy zneutralizował w oczach publiczności wcześniejszą autoprezentacyjną wypowiedź Piotra Jedlińskiego. Wystąpienie skupione między innymi na tym, jak bardzo prezydent kocha Koszalin i jego mieszkańców. Skoro przecież kocha, to dlaczego to nie on lecz jego konkurent ma taki znaczek w klapie? (Automatyczne odróżnianie miłości na poziomie deklaratywnym od miłości wyrażanej sygnałami pozawerbalnymi, najczęściej odbieranymi jako bardziej wiarygodne). 
Winę za ta sytuację ponosi oczywiście sztab wyborczy prezydenta, który w poprzedzających starcie ustaleniach powinien kategorycznie zabronić przekazywania czy wręczania czegokolwiek swojemu kandydatowi. 

Pytania od prowadzącej debatę
Redaktor Anna Popławska zadała kandydatom na urząd prezydenta miasta trzy pytania. Pierwsze dotyczyło pomysłów na obniżenie kosztów życia mieszkańców. Drugie gospodarczego wykorzystania korzystnego położenia miasta. Ostatnie zaś tego, w jaki sposób kandydaci sprawią, aby decyzje zapadające w ratuszu uwzględniały wolę mieszkańców (były bardziej demokratyczne). 
Analizując odpowiedzi kandydatów na pierwsze pytanie trudno uznać, aby którykolwiek z nich powiedział cokolwiek istotnego, czy chociażby przekonującego. 
Prezydent Piotr Jedliński dowodził słuszności swojego spojrzenia na ekonomiczną stronę funkcjonowania miasta, stojące w opozycji do czegoś, co określił mianem rozdawnictwa. Z kolei jego kontrkandydat bardziej prezentował wybrane elementy programu koszalińskiego SLD niż odpowiadał na pytanie. Trudno zatem przypuszczać, że odpowiedzi te zadowolą osoby liczące na to, iż po wyborach koszty utrzymania jednak spadną. Inaczej mówiąc, kandydaci nie wykorzystali szansy oddziaływania na elektoraty nieobecnych podczas spotkania pozostałych pretendentów do urzędu. 
Na pytanie o wykorzystanie walorów geograficznych Koszalina zdecydowanie lepiej odpowiadał kandydat lewicy. Mówił konkretniej i skupił się jedynie na dwóch kwestiach, które rozbudował: współpracy miast nadmorskich i infrastrukturze drogowej. Prezydent zaś próbował w swojej dwuminutowej wypowiedzi zawrzeć jak najwięcej informacji. Niestety, nawet dla zainteresowanego odbiorcy było tego zbyt wiele i sugerowało, że brakuje tu czegoś wyjątkowego, konkretnego, co szybko zmieni pozycje „geopolityczną” Koszalina. 
Z kolei Piotr Jedliński brzmiał bardziej przekonująco od swojego rywala przy pytaniu trzecim, kiedy wyjaśniał, że zarządzanie miastem wymaga nierzadko podejmowania niepopularnych decyzji. Posiłkował się w swojej wypowiedzi wyliczeniami (ogólnie) i ukazał jak jego decyzja w sprawie śmieci uchroniła Koszalin przed sytuacją, w której znalazł się Słupsk. Adam Ostaszewski w swojej odpowiedzi odwoływał się głównie do programu. Brzmiało to jednak sztywno i na pewno nie mogło zostać odebrane tak dobrze jak stosunkowo mocne wypowiedzi prezydenta. Podsumowując tą cześć debaty można uznać, że obaj panowie poradzili sobie równie dobrze z pytaniami zadanymi przez Annę Popławską. 

Pytania kandydatów
Pierwszym zadającym pytanie był Piotr Jedliński. Niestety – jak już o tym wspomniałem – myśląc, że na zadanie pytania ma tyle samo czasu co na odpowiedź (dwie minuty) poprzedził je zbyt rozwlekłym wstępem. Spowodowało to, że prowadząca debatę musiała mu przerwać, aby zwrócić na to uwagę. Kiedy w końcu prezydent zadał pytanie, jego konstrukcja w niewielkim stopniu pozwala słuchaczom zorientować się, czego konkretnie ono dotyczyło. (W jaki sposób zamierza pan rozwiązać przede wszystkim ten problem mówiąc, że chce pan rozwinąć sprzedaż mieszkań bo się zaoszczędzi z budżetu. Informuję pana, ze to jest błędna droga ale niech pan to wytłumaczy naszym…). Nic zatem dziwnego, że jego konkurent po nieco złośliwej konstatacji, że chyba odpowiedź będzie krótsza niż pytanie odniósł się dość ogólnie do tego o czym mówił prezydent. Następnie zaś kwestię sprzedaży mieszkań wpisał w szersze ramy programu mieszkaniowego swojej partii. Gdyby pytanie zostało sformułowane inaczej, być może pozwoliłoby on na odsłonięcie na przykład populistycznego charakteru propozycji mieszkaniowej Adama Ostaszewskiego. A w tej formie dało rywalowi możliwość odniesienia się do jakiegoś ogólnego konstruktu związanego z problemami mieszkaniowymi i szansę zaprezentowania własnych pomysłów. 
O ile jednak pierwsze pytanie prezydenta można jeszcze uznać za próbę przygwożdżenia oponenta, o tyle drugie, które zadał, było zwyczajnie prezentem. Trudno przecież znaleźć polityka, który na etapie kampanii wyborczej nie wyjaśni skąd weźmie pieniądze na zrealizowanie swoich przedwyborczych obietnic (w tym przypadku chodziło o środki na wybudowanie stadionu Gwardii wraz z dodatkową infrastrukturą sportową). Nic zatem dziwnego, że po wybrzmieniu pytania wyraźnie rozpromieniony Adam Ostaszewski rozpoczął swoją wypowiedź od słów: Bardzo dziękuję. Bardzo ciekawe pytanie i cieszę się, że pan je zadał. A następnie przeszedł do przedstawiania swojej wizji Koszalina jako regionalnego centrum sportu. Wizji, która na poziomie prezentacji wydawać się mogła odbiorcom zarówno realna jak i atrakcyjna. 
O ile pytania prezydenta były wyraźnym świadectwem niezrozumienia przez jego sztab, czemu one służą, o tyle tego samego nie można powiedzieć o tych zadanych przez kandydata lewicy. Oba dobrze skonstruowane (zapewne odegrało tu pewną rolę prawnicze przygotowanie i doświadczenie kandydata), oba dające szansę na zranienie przeciwnika. I co istotniejsze – oba w tym wymiarze skuteczne. Pierwsze pytanie dotyczyło zatrudniania na wysokie stanowiska w podmiotach zależnych od ratusza osób z pominięciem konkursów. Z pominięciem mechanizmu, którego stosowanie miało być gwarantem transparentności, otwartości i uczciwości rządów Platformy Obywatelskiej. (W tym pytaniu Adam Ostaszewski niepotrzebnie użył jednak sformułowania, że brak konkursów prowadzi do tego, że nie powołuje się tych co trzeba, lecz miernych, biernych, ale wiernych. Nawet bowiem jeżeli tak jest, to nie ma pewności, czy dotyczy to każdej powołanej osoby. Inaczej mówiąc dla niektórych osób tak skonstruowana wypowiedź mogła być zwyczajnie obraźliwa. Nic zatem dziwnego, ze prezydent od razu wykorzystał to w swojej wypowiedzi mówiąc o szanowaniu się). Drugie pytanie dotyczyło rosnących za kadencji Piotra Jedlińskiego kosztów życia mieszkańców Koszalina. 
W odpowiedzi na pierwsze z tych pytań Piotr Jedliński próbował dowodzić, że skoro są sprawdzeni, doświadczeni ludzie, mający sukcesy, osoby do których nie ma zarzutów, to dlaczego na nich nie stawiać. Tego typu podejście – patrząc na reakcje publiczności – nie wszystkim na sali to się podobało. Ostatecznie konkursy nie po to zostały przewidziane, aby wybierać osoby sprawdzone, czy doświadczone, ale zwyczajnie najlepsze. Istotnym dla odbioru odpowiedzi prezydenta na to pytanie był fakt, że przekręcił on w niej nazwisko jednego z bardziej znanych koszalińskich pedagogów, dyrektora II Liceum Ogólnokształcącego w Koszalinie. Zostało to szybko i bezwzględnie skorygowane przez publiczność. Odpowiedź na drugie pytanie Piotr Jedliński rozpoczął od słów, których pewnie wolałby nigdy nie wypowiedzieć: „ja w takim razie, jeśli uważamy, że jest drogo można się przeprowadzić do sąsiedniej gminy, gdzie ceny….” I choć dalsza cześć wypowiedzi (po uciszeniu przez prowadzącą debatę buczącej publiczności) wskazywała, że prezydent miał na myśli jedynie korzystne dla koszalinian zestawienie, poczucie popełnienia poważnej gafy pozostało. 

Pytania od młodzieżówek
Jako pierwszy pytanie zadał Kamil Bednarz, reprezentant Stowarzyszenia Młodzi Demokraci. Poprosił, aby Adam Ostaszewski przybliżył swój pomysł na zmniejszenie bezrobocia wśród młodych ludzi. (Zanim zadał pytanie, wcześniej przedstawił nakierowany na młodych ludzi program Piotra Jedlińskiego. Jego filarami miałyby być pełnomocnik ds. zatrudnienia oraz staże dla absolwentów koszalińskich szkół wyższych). Młody człowiek zadał zatem pytanie-samograj. Oczywiście gdyby tylko kandydat SLD Lewica Razem potrafił daną mu szansę wykorzystać, ale ten, poza udanym początkiem, czyli wyjściem zza stołu i wręczeniem przedstawicielowi młodzieżówki programu swojego ugrupowania (takie zburzenie przez aktora politycznego „muru” oddzielającego scenę od publiczności skłania do postrzegania go jako tego, który nie boi się bezpośredniego kontaktu z ludźmi, jest blisko nich), całą resztą swojej wypowiedzi zmarnował pierwsze wrażenie. Zamiast mówić konkretnie, co i kiedy w tym obszarze zamierza zrobić, skupił się na… przybliżeniu program gospodarczego SLD, zahaczając przy okazji o kwestie tak odległe od tematu, jak refundacja szczepionek i pokrycia kosztów zapłodnienia in vitro. Jednocześnie w swojej odpowiedzi Adam Ostaszewski zasygnalizował gotowość powołania pełnomocnika prezydenta ds. kontaktów z przedsiębiorcami. Pomysł jak najbardziej sensowny, ale w jakimś wymiarze zrealizowany już dwa lata temu przez Piotra Jedlińskiego (przynajmniej w opinii samego prezydenta). I od tej właśnie sprawy, czyli od istnienia Pełnomocnika ds. Kluczowych Inwestycji rozpoczął Piotr Jedliński swoją odpowiedź na pytanie przedstawiciela Federacji Młodych Socjaldemokratów. Pytanie, które otrzymał dotyczyło umów, jakie miasto zawiera ze swoimi pracownikami. Według Piotra Sikorskiego z FMS prezydent dopuszcza, aby instytucje zależne od miasta zatrudniały ludzi w oparciu o umowy cywilno-prawne, a nie w oparciu o umowę o pracę. Piotr Jedliński, oczywiście, bez problemu obalił tezę o zatrudnianiu ludzi na tzw. umowy śmieciowe, wyjaśniając, że miasto chcąc realizować sensowną politykę zatrudnienia musi wykorzystywać różne, adekwatne do sytuacji instrumenty. Ostatecznie trudno przecież oczekiwać, aby dla osoby mającej wziąć udział w przygotowywaniu trwającego kilka tygodni projektu miasto tworzyło nowy etat.

Czas podsumowań dla kandydatów 
Na ten element debaty każdy kandydat miał dwie minuty. Piotr Jedliński w swoim podsumowaniu – jak już zostało w tekście wspomniane – głównie skupił się na promocji swojej osoby. Kandydata – w jego opinii – będącego gwarantem szybkiego rozwoju Koszalina i udanej współpracy na szczeblu województwa i rządu. Prezydent miasta zwrócił również uwagę na merytoryczny, przyjazny przebieg debaty oraz istotność wyborów, które odbędą się 16 listopada. 
Adam Ostaszewski również podkreślił wagę i znaczenie zbliżającej się elekcji. Zachęcał do wzięcia w niej udziału i do głosowania na niego i przedstawicieli SLD Lewica Razem. O ile głosujący nie mają oczywiście innego faworyta. Oba te wystąpienia musiały być dobrze odebrane. Były pewne, naznaczone charakterem obu kandydatów, naturalne.

Podsumowanie / uwagi końcowe
W moim odczuciu spotkanie zakończyło się zwycięstwem Adama Ostaszewskiego. Gdyby za każdy dobrze wykorzystany przez kandydatów element debaty przyznawać punkt, to końcowy wynik brzmiałby 3:5 na korzyść przeciwnika obecnego prezydenta. 
Adamowi Ostaszewskiemu należy się po punkcie za: autoprezentację, odpowiedź na drugie pytanie zadane przez prowadzącą debatę, odpowiedzi na pytania zadane mu przez prezydenta i finalne podsumowanie. 
Z kolei Piotra Jedlińskiego należy wyróżnić za podsumowanie, odpowiedź na pytanie przygotowane przez młodzieżówkę SLD, oraz za umiejętne poradzenie sobie z trzecim pytaniem Anny Popławskiej. W pozostałych elementach kandydaci niestety byli mało przekonujący. Stąd za te części brak jakichkolwiek punktów. 
Analizując przebieg debaty, można wskazać kilka elementów, które zadecydowały o wygranej Adama Ostaszewskiego. Pierwszy z nich to fakt wstania przez niego podczas dokonywania autoprezentacji. Zwykły, ale jakże wymowny akt. Konotował szacunek i służebną postawę (nie mylić z postawą służalczą) wobec publiczności – cząstki społeczeństwa. Na tym tle wygłoszone na siedząco wystąpienie prezydenta, skupione na zasługach, pasji z jaką oddaje się pracy (osoba, która traktuje swoja pracę jako pasję, jako przyjemność, mimo że nie jest to praca na etat, nie jest to praca na określoną ilość godzin, to jest bycie praktycznie cały czas w pracy), oraz miłości do miasta i mieszkańców brzmiało dość banalnie. (Nic zatem dziwnego, że na etapie podsumowań prezydent nie popełnił po raz drugi tego samego błędu i również wygłosił je na stojąco). Drugi element determinujący odbiór debaty to przekazanie prezydentowi znaczka-herbu miasta przez Adama Ostaszewskiego. Akt neutralizujący oddziaływanie zapewnień prezydenta o miłości do Koszalina (oczywiście nikt nie twierdzi, ze ten swojego miasta nie darzy miłością, chodzi wyłącznie o odbiór deklaracji). Jednocześnie – co lepiej widać na nagraniach – przekazanie daru zmusiło Piotra Jedlińskiego do wstania i pokazania się publiczności w fatalnie układającej się na dole pleców marynarce. Aspekcie, na który zapewne cześć osób zwróciła uwagę. Trzeci element to zbyt długa wypowiedź prezydenta przed zadaniem przez niego pytania konkurentowi (wypowiedź przerwana przez prowadzącą). I choć obnażyła ona ewidentne błędy popełnione na etapie dokonywania ustaleń konstrukcji debaty, to konsekwencje i tak dotknęły Piotra Jedlińskiego. Czwarty element to niefortunne rozpoczęcie przez prezydenta odpowiedzi odnośnie wzrostu kosztów życia mieszkańców. Oczywiście jest to błąd, który każdemu z nas może się przydarzyć. Niemniej jednak negatywnego wydźwięku nie dało się już do końca debaty zneutralizować. Piąty to fatalny dobór pytań, które od strony przedstawicieli Platformy Obywatelskiej (prezydenta i przedstawiciela młodzieżówki) usłyszał Adam Ostaszewski. Żadne z nich nie mogło nawet w najmniejszym stopniu sprawić mu dyskomfortu. A przecież właśnie zadanie tego typu pytań stanowi klucz do wygranej w debacie zakładającej interakcję pomiędzy jej głównymi aktorami. 
Mamy zatem pięć elementów, które w największym stopniu wpłynęły na odbiór debaty: błędy w kodyfikacji jej zasad, źle przygotowane pytania przez stronę włodarza miasta, lapsus słowny prezydenta, brak świadomości, jak proste gesty wpływają na postrzeganie osoby, oraz akt przekazania przez Adama Ostaszewskiego daru prezydentowi. To co większość z tych elementów łączy to fakt, że zwyczajnie można było im zapobiec. Wymagałoby to jednak od sztabu Piotra Jedlińskiego solidnego przygotowania kandydata do debaty (praca nad autoprezentacją oraz przygotowanie odpowiednich pytań), oraz zapewnienia mu takich warunków w trakcie spotkania, które to jemu będą sprzyjały (kodyfikacja zasad debaty). Kwestii, które bezwzględnie wymagają poprawy. Chyba, że ludzie skupieni wokół Piotra Jedlińskiego liczą, że ten zawsze będzie miał szansę spierać się wyłącznie z konkurentami, od których dzieli go ponad czterdziestoprocentowa różnicą poparcia u wyborców. 
Czy debata będzie miała jakiś wpływ na wynik wyborów? Zapewne umiarkowany, choć niczego nie można wykluczać. (Niestety w kampanii wyborczej niezwykle trudne jest przebadanie wpływu jednego, wyabstrahowanego czynnika, chyba, że jest on bardzo znaczący. I oczywiście nie da się tego zrobić nie posiadając odpowiedniego budżetu i instrumentarium badawczego). Na pewno jednak kandydaci i ich sztaby dołożą wielu starań, aby przekonać wyborców, że to właśnie ich lider wypadł lepiej. Zabiegi takie mogą się opłacić – ludzie wolą glosować na zwycięzców niż na przegranych. Próby przekonywania co do tego, kto wygrał, zaczęły się zresztą już kilkanaście minut po sygnalizującym koniec debaty dzwonku. Na koszalińskich portalach internetowych pojawiły się pierwsze wpisy wskazujące triumfatora – dla jednych był nim Piotr Jedliński, dla innych Adam Ostaszewski. Autorami tych wpisów byli zapewne członkowie sztabów obu kandydatów, lub też ich bardzo oddani zwolennicy. Podobną aktywność można było zaobserwować w mediach społecznościowych. Tu oprócz wpisów pojawiły się zdjęcia i audiowizualne nagrania ze spotkania. Niektóre niestety celowo manipulujące odbiorcą. Chodzi tu chociażby o filmik, który z całego wystąpienia prezydenta przedstawia jedynie fragment, w którym popełnia on lapsus słowny. Nie oddaje on w żaden sposób charakteru i przebiegu debaty. W związku z tym używanie go w politycznej walce jest zwyczajnie nadużyciem.
Moja ocena tego, który kandydat wypadł lepiej, różni się od tej, którą uczestnikom spotkania wystawili Wojciech Kukliński z portalu internetowego ekoszalin.pl (Wszyscy kochamy Koszalin,http://ekoszalin.pl/index.php/artykul/8536-Wszyscy-kochamy-Koszalin, 08.11.2014), i Jerzy Górski w zamieszczonym na stronie koszalin.pro artykule Kandydaci w bibliotece (http://koszalin.pro/index.php/home/polityka/171-kandydaci-w-bibliotece, 08.11.2014). 
Pierwszy z autorów, choć nie wyraża tego wprost, to jednak bezsprzecznie wskazuje na zwycięstwo Jedlińskiego. Świadczy o tym zarówno podtytuł tekstu (lid): Bujający w obłokach na billboardach Jedliński udowodnił, że twardo stoi na ziemi, a posiadający zdecydowany w przekazie wyborczy plakat Ostaszewski miał nieco głowę w chmurach, jak i zamieszczone w tekście oceny. 
Drugi z autorów, Jerzy Górski pisze już wprost: W godzinnym spotkaniu to Piotr Jedliński wykazał się większym doświadczeniem i wiedzą przynależną samorządowcowi i politykowi. Pomiędzy kandydatami widać dużą różnicę w poziomie politycznego zachowania. Jednocześnie – co warto podkreślić – namawia on czytelników, aby obejrzeli debatę i sami dokonali oceny głównych jej aktorów. Ja również do tego zachęcam.