Kilka dni temu, podczas dziesiątej, jubileuszowej konferencji Studenckiego Koła Naukowego Futura, jedna z
zaproszonych prelegentek, dziennikarka lokalnej stacji telewizyjnej wygłosiła trzy - w moim przekonaniu - dość kontrowersyjne opinie. Dwie z nich
dotyczyły języka, czyli materii, której spotkanie w całości dotyczyło. Trzecia
odnosiła się do konstrukcji przekazu informacyjnego, określanego pojęciem
newsa.
Poniżej pozwoliłem sobie na krótkie odniesienie do każdego z tych stwierdzeń. Zwyczajnie na to zasługują.
Dobry dziennikarz – zły bloger
Dziennikarka ewidentnie nie lubi
świata blogerów. Po raz kolejny bowiem wyraziła swoją negatywną ocenę o tym fenomenie. O ile jednak w swoim poprzednim wystąpieniu (podczas IV
Ogólnopolskiej Konferencji Media –
Komunikacja – Edukacja) podważała profesjonalizm blogerów (więcej o tym:
http://www.blog.mediafun.pl/koszalin-media-komunikacja-edukacja-trwa-konferencja-na-goraco/),
tym razem zakwestionowała ich prawo do bycia wzorcem w obszarze języka.
Mówiąc szczerze, że nie bardzo
potrafię zrozumieć tą niechęć dziennikarki do blogosfery. Mam także kłopot z
akceptacją jej z taką pewnością wygłaszanych stwierdzeń. Przede wszystkim ze
względu na fakt, że znam przynajmniej kilka blogów, które uważam za warte
przynajmniej śledzenia. Zamieszczane tam teksty są aktualne, refleksje
pogłębione, przemyślenia mądre. A co ważniejsze – opublikowane tam artykuły
nierzadko znaczenie wykraczają poziomem ponad ten, który można dostrzec
w różnego typu tradycyjnych mediach. Także w warstwie językowej.
Warto także zauważyć, że istnieją
blogi prowadzone przez specjalistów w dziedzinie języka. Jeden z nich należy
chociażby do prof. Jerzego Bralczyka (http://jerzybralczyk.bloog.pl/). Celem
tego typu blogów jest przede wszystkim podnoszenie kompetencji językowych
Polaków. I patrząc na reakcje, jakie u czytelników wywołują, spokojnie można
stwierdzić, że rolę tę wypełniają znakomicie.
Oczywiście to co powyżej napisałem
nie oznacza, że nie ma złych, nieciekawych czy nudnych blogów. Jest ich wiele.
Być może nawet stanowią większość. Nie znaczy to jednak, że z tego powodu można
pozwolić sobie na deprecjonowanie całości zjawiska.
Ocena trudności języka polskiego
Zdaniem dziennikarki nasz rodzimy
język jest językiem łatwym (a przynajmniej takie stwierdzenie w jej wypowiedzi
się pojawiło). Nie ukrywam, że nieco mnie ta ocena zaskoczyła. Zawsze wydawało
mi się, że nasz język ze względu na swoją gramatykę należy raczej do grupy tych
trudniejszych. O ile oczywiście w ogóle można stworzyć ranking języków trudnych
i łatwych
(http://swiatjezykow.blogspot.com/2011/04/najtrudniejszy-jezyk-swiata.html).
W kontekście opinii dziennikarki
interesująca wydaje się informacja o tym, że kilka lat temu jeden z blogerów
(Mark Biernat) uznał język polski za najtrudniejszy do opanowania przez
obcokrajowców. Według niego jednym z dowodów na poparcie tej tezy jest fakt, że
o ile przeciętny Anglik uzyskuje biegłość (płynność) w posługiwaniu się swoim
rodowitym językiem w wieku dwunastu lat, przeciętny Polak potrzebuje na to
cztery lata więcej (patrz:
http://claritaslux.com/blog/the-hardest-language-to-learn/).
Oczywiście opinia blogera wywołała
ostrą dyskusję i miała wielu krytyków. Przykładowo na stronie internetowej
natemat.pl można przeczytać tekst Michała Fala, w którym poddaje on w
wątpliwość teorię Biernata
(http://natemat.pl/76329,polski-najtrudniejszym-jezykiem-swiata-bez-przesady-ale-latwo-nie-jest-pytamy-lektorow-pracujacych-z-obcokrajowcami).
W artykule przytacza on przede wszystkim wypowiedzi uczących obcokrajowców
lektorów języka polskiego. Żaden z nich nie określił języka polskiego mianem
najtrudniejszego. Jednocześnie żaden z nich nie stwierdził, iż należy on do
języków łatwych. Prawdopodobnie dlatego, że mają oni pełną świadomość
trudności, jakie jego nauka sprawia cudzoziemcom. Świadomość, która rodzimym
jego użytkownikom może czasem gdzieś zwyczajnie umykać.
News w TVN kontra news w TV MAX
Poza kwestią opinii o blogerach i
języku jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, co prelegentka powiedziała podczas
dyskusji zamykającej konferencję. Mianowicie stwierdziła, że choć pracowała w
telewizji TVN to prawdziwe newsy nauczyła się robić dopiero w Telewizji
Kablowej Max. Dodała także, że ta ogólnopolska stacja zyskałaby, gdyby w tej
materii naśladowała koszalińską stację telewizyjną.
W moim odczuciu jest to bardzo
odważna teza, niestety nie poparta żadnym sensownym argumentem. Trudno przecież
za taki argument traktować długość czasu, który jakiemuś tematowi dana stacja
gotowa jest poświęcić. Czas bowiem w przypadku newsu ma znaczenie, ale nie tyle
w aspekcie długości prezentowanego materiału, co przede wszystkim jego
aktualności i szybkości upublicznienia (według Andrew Boyda news jest doniesieniem, z tego, co się
dzieje teraz). A w tej materii
ogólnopolska stacja jednak zdecydowanie góruje nad lokalną telewizją kablową.
Zresztą jeżeli przeanalizujemy
także inne wyznaczniki newsów,
czyli chociażby aspekt wywoływania przez nie rezonansu społecznego to trudno mówić o tym, aby Telewizja Max była
konkurentem dla TVN. Nawet przy uwzględnieniu różnicy skali. Podobnie zresztą w
kwestii atrakcyjności przekazu, czy przyciągania uwagi odbiorców.
Można oczywiście zastanawiać się na
ile wzorce zarządzanej przez Markusa Tellenbacha telewizji są najwłaściwsze i
najbardziej godne naśladowania (infotainment).
To samo jednak pytanie można odnieść do tak wychwalanej przez prelegentkę
stacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.