/ Do: Andrzej Mielcarek, red. naczelny
miesięcznika „Prestiż”
Drogi Andrzeju,
podczas ostatniego Fuck Up Night Koszalin ubolewałeś nad kilkoma
kwestiami.
Pierwszą z nich była coraz bardziej
widoczna agonia prasy, zwłaszcza w jej odmianie codziennej. Jak pamiętam podałeś
bodajże, że w ostatnim roku sprzedaż dzienników zmniejszyła się w skali kraju o
ponad 18%. Według Ciebie jest to – jak zrozumiałem – groźny znak. Świadczy
bowiem o tym, że ludzie coraz mniej czytają vide: coraz mniej rozumieją.
Jednocześnie dane o sprzedaży prasy
codziennej w Polsce zestawiłeś z danymi z krajów skandynawskich i z Niemiec,
gdzie proces odchodzenia od tego rodzaju medium (a przynajmniej jego zakupu) zachodzi
znacznie wolniej niż u nas. Już ta różnica świadczy według Ciebie o czymś niepokojącym,
skłaniającym do refleksji.
Drugą poruszoną przez Ciebie
kwestią było podejście do tego typu prasy studentów Dziennikarstwa i komunikacji społecznej Politechniki Koszalińskiej,
a dokładnie to, że jej wydań codziennych nie czytają, albo robią to bardzo rzadko.
Dla Ciebie jest to rzecz nie do pojęcia. Ostatecznie przecież – jak wskazałeś –
planują być dziennikarzami.
Trzecią zasygnalizowaną przez
Ciebie kwestią były ich kompetencje i umiejętności. Jak rozumiem zbyt niskie,
czy też niedostosowane do rynku, na którym funkcjonujesz.
Ze względu na to, że na spotkaniu nie
było dość czasu, aby spokojnie i wieloaspektowo do tego wszystkiego się odnieść,
czynię to poniżej.
Upadek prasy
To co obecnie dzieje się ze
sprzedażą prasy w żaden sposób nie świadczy o jakiejś postępującej degeneracji społeczeństwa,
czy zaniku umiejętności czytania / rozumienia. Nie świadczy także o procesie
zbiorowego idiocenia. Raczej jest to dowód na to, że w wyścigu mediów o uwagę
wygrywają dzisiaj te z nich, które potrafią szybciej i w sposób bardziej atrakcyjny przesłać
wiadomość.
Prasa w tej rywalizacji nie ma szans, przede wszystkim ze względu na
cykl wydawniczy. Dlatego jej właściciele ratują się coraz większą aktywnością w
Internecie. I to nie tylko na redakcyjnych stronach www, gdzie zamieszczane są
pogłębione analizy i elektroniczne wersje artykułów, ale także w mediach
społecznościowych – na Facebooku czy na Twitterze. (Analogicznie zresztą
postępują stacje radiowe i telewizyjne, wiedząc, że Internet i tzw. kontent na
urządzenia mobilne stanowi przyszłość informacji. Podobnie jak nastawienie na dialog
z słuchaczami, czy widzami).
Oczywiście widoczne przyśpieszenie
procesu powstawania wiadomości może oznaczać (i często oznacza), że choć
odbiorcy zapoznają się ze zdarzeniem (faktem), to nie będą go tak naprawdę rozumieć.
Nie będą bowiem potrafili umieścić go w stosownym kontekście, takim, który nada
mu właściwe znaczenie.
Niestety występowaniu tego typu
zjawiska trudno będzie zaradzić. Zwłaszcza, że obecnie nawet poważne redakcje
przedkładają często szybkość i komponent rozrywkowy nad informacyjny.
Zestawienie
Zestawianie poziomu czytelnictwa w
krajach protestanckich i katolickich najczęściej pokazuje przewagę tych
pierwszych. Czynników tego faktu pewnie sporo, ale jednym z ważniejszych jest zapewne
wielowiekowa tradycja osobistego kontaktu z Pismem Świętym wśród mieszkańców
krajów protestanckich. Coś co sprawiło, że nawyk czytania jest tam wyżej
waloryzowany i postrzegany jako inwestycja, a nie strata czasu.
Drugi czynnik stanowi dostęp do
dobrze zaopatrzonych bibliotek, jak i powszechność tego typu placówek. Na tle
krajów skandynawskich Polska wypada w tym aspekcie bardzo przeciętnie (http://orka.sejm.gov.pl/WydBAS.nsf/0/0291AD9C4904205EC1257D62004108A1/$file/Infos_177.pdf).
Przekłada się to na niższy poziom czytelnictwa, także prasy.
Innym powodem różnic może być aspekt
ekonomiczny. Nie twierdzę, że prasa jest bardzo droga, jednak codzienne kupowanie
wydania np. dziennika lokalnego i ogólnokrajowego to koszt, który część osób zwyczajnie
przerasta.
Doskonale widać to w czytelniach
bibliotecznych, gdzie rano gromadzą się osoby, chcące zapoznać się z
ogłoszeniami o pracę, czy po prostu oddać się rytuałowi, który przez lata był
dla nich naturalny. W czasach, gdy na konto wpływała comiesięczna wypłata a nie
emerytura.
Czytelnictwo przyszłych dziennikarzy
Andrzeju – zatrważający Cię poziom zainteresowania
studentów zawartością dzienników łatwo moim zdaniem wyjaśnić.
Po pierwsze
niewielka część z osób, które spotkałeś planowała być… dziennikarzami (wiem bo
przecież sam organizowałem to spotkanie). Większość z nich specjalizowała się w
innych obszarach – reklamie i public relations. Z tego też powodu niekoniecznie
musiała odczuwać silny wewnętrzny imperatyw częstego zaglądania do tego typu
prasy.
Po drugie warto zauważyć, że
studenci na PK kształcą się w obszarze dziennikarstwa radiowo-telewizyjnego. To
może sprawiać, że te właśnie media traktują bardziej priorytetowo. Aby się o
tym przekonać wystarczy rzucić okiem na liczbę osób z kierunku zaangażowanych
przez lata w działalność Radia Jantar. Zdecydowanie przewyższa ona liczbę tych,
którzy piszą, czy pisali artykuły do prasy.
Po trzecie dla niech i dla ich
rówieśników naturalnym środowiskiem jest jednak... Internet. To o zamieszczonych w
Internecie tekstach dyskutują, to je sobie przesyłają. O artykułach prasowych
dyskutują na… zajęciach.
Oczywiście można
złorzeczyć i się na to zżymać. Pytanie tylko, czy ma to jakikolwiek sens? Zwłaszcza
teraz, gdy ilość świetnych tekstów w wersji cyfrowej przewyższa czyjekolwiek
możliwości percepcyjne. Przewyższa także to, co może nam oferować jakikolwiek, nawet najlepszy tytuł prasowy.
Kompetencje i umiejętności
Opowiadałeś na spotkaniu jak to po studiach
polonistycznych zacząłeś uczyć w szkole i jednocześnie próbowałeś swoich sił w
dziennikarstwie. I, że choć skończyłeś renomowaną uczelnię, wcale nie było to
proste (wspomniałeś coś – jak pamiętam – o jakiś stu tekstach potrzebnych do
tego, aby pojąć o co w tym zawodzie naprawdę chodzi).
W tym kontekście nie bardzo zatem rozumiem
Twoją generalną krytykę umiejętności i kompetencji studentów Politechniki
Koszalińskiej.
Po pierwsze Twój kontakt ze
studentami był – ośmielę się twierdzić – mocno ograniczony. Ocenianie całości
przez pryzmat jednostek, z którymi się zetknąłeś jest dość karkołomne i chyba
pozbawione sensu. Pomijając fakt, że może być zwyczajnie krzywdzące.
Po drugie najstarsi z tych, których
spotkałeś, nie byli nawet w połowie drogi do uzyskania tego, czym Ty mogłeś się
szczycić rozpoczynając pracę w redakcji, czyli dyplomem ukończenia studiów
magisterskich.
Aby zatem uczciwie ocenić ich
umiejętności musiałbyś porównać ich z sobą sprzed jakiś 30 lat, gdy byłeś studentem
drugiego, czy trzeciego roku. Inaczej porównanie nie ma sensu. Na dodatek
musiałbyś znaleźć takie kryteria oceny, które uwzględniłyby zmiany społeczne i
kulturowe ostatnich kilkudziesięciu lat. Takie, które sprawiły, że w świecie dzisiejszej młodzieży są ważniejsze postacie niż Orwell, Błuchakow, Böll czy Frisch.
I nawet jeżeli wówczas wypadliby
gorzej, to nie oznaczałoby, że są źli, czy słabi. Ostatecznie przecież nie
jesteś szeregowym dziennikarzem, tylko osobą, która przez lata kierowała
różnego typu redakcjami. A do tego trzeba mieć pewne predyspozycje i określone talenty. Takie,
które nie każdy dziennikarz posiada.
Po trzecie wreszcie nie każdy ze studentów
dziennikarstwa odnajdzie się w tym zawodzie. Wręcz przeciwnie – będą to zapewne
nieliczne jednostki. I wszyscy doskonale o tym wiedzą, oni zresztą także.
Powodów tego faktu jest wiele. Wśród nich można wymienić chociażby brak pewnych
umiejętności, czy predyspozycji, zbyt mało pokory, czy gotowości do ciężkiej
pracy.
Istnieją jednak też inne
determinanty, być może nawet ważniejsze. Wśród nich chociażby umiarkowane
perspektywy finansowe w tym zawodzie i coraz częstsza redukcja etatów w
redakcjach. Rzeczy, która sprawiają, że osoby tu studiujące bardziej chcą nabyć
pewne kompetencje cechujące dziennikarzy czy szerzej: specjalistów od
komunikacji, aby później móc wykorzystać je w innych obszarach.
To chyba tyle.
Pozdrawiam serdecznie
Piotr