niedziela, 20 grudnia 2015

Demonstranci KOD: zmanipulowani przez media?

Przeczytałem wczoraj wypowiedzi kilku polityków na temat sobotnich demonstracji. Dwie szczególnie mnie zaniepokoiły. Obie wskazują, że jak wielu innych demonstrantów, także i ja padłem ofiarą manipulacji.

Paweł Kukiz stwierdził: Te manifestacje są nakręcane w dużej mierze przez grupy interesów, które tracą swoje wpływy, co nie wyklucza faktu, że uczestniczą w tych manifestacjach przyzwoici ludzie, troszkę przez media zmanipulowani. (Pogrubienie – P.S.)

Podobnie widzi to Jarosław Sellin z Prawa i Sprawiedliwości: Nawet ludzie, którzy z dobrą wolą na te demonstracje organizowane przez KOD przychodzą, bo być może oni naprawdę są zatroskani o Polskę, są oszołomieni fałszywą propagandą. (Pogrubienie – P.S.)
(Źródło obu wypowiedzi: http://fakty.interia.pl/tylko-u-nas/news-kukiz-manifestacje-sa-nakrecane-przez-grupy-interesow,nId,1942404).

Nie wykluczam, że tak mogło być w istocie, że naprawdę wraz z wieloma innymi padłem ofiarą manipulacji / propagandy. Ostatecznie zdaję sobie przecież sprawę, że media manipulują. I, co więcej, wiem, że potrafią robić to skutecznie.

Mam jednak wrażenie, że mówiąc o ludziach zmanipulowanych przez media obaj przywołani politycy próbują poradzić sobie z sytuacją, która ewidentnie ich przerosła. Zracjonalizować to, co wywołuje w nich niepokój i rodzi silny dyskomfort.

Gdyby przecież dopuścili do siebie myśl, że demonstrujący ludzie, lub chociaż ich część, są szczerze zaniepokojeni tym co się w kraju dzieje, i że działają autonomicznie, musieliby poważanie przemyśleć swoje postępowanie. I być może nawet je zmienić bądź zmodyfikować. W końcu przecież demonstrujący mogą mieć rację.

Teza o zmanipulowanych tłumach, o osobach opłacanych przez wrogie, zewnętrzne siły (vide Kukiz i jego teza o sponsorowaniu wieców przez żydowskiego bankiera), czy genetycznych zdrajcach jest remedium na taki stan. Pozwala bez poczucia dyskomfortu realizować przyjęty plan.

Dlatego tak silnie się tych wyjaśnień trzymają. I dlatego tak wiele wysiłku wkładają, aby wmówić je innym, zwłaszcza swoim wyborcom.

sobota, 19 grudnia 2015

Demonstracja Komitetu Obrony Demokracji w Koszalinie i jej krytycy

W wielu miastach całej Polski odbyły się dzisiaj demonstracje sygnowane przez Komitet Obrony Demokracji. Ta największa, warszawska, zgromadziła ponad 20 tysięcy ludzi (liczbę podaję za Jarosławem Jóźwiakiem, zastępcą prezydenta stołecznego miasta Warszawa).

Demonstracja odbyła się także w Koszalinie. Na placu przy miejskim ratuszu zebrało się kilkuset mieszkańców miasta i pobliskich gmin. Były osoby ze Szczecinka, Kołobrzegu, Bobolic. Byli politycy z różnych partii, urzędnicy, ale także zwykli, przeciętni obywatele. Tacy, którzy – jak mogę podejrzewać – rzadko biorą udział w społecznych protestach.

Celem demonstrujących było zasygnalizowanie obecnej władzy niezadowolenia z tego, w jaki sposób traktuje demokratyczne państwo prawa. A precyzyjnie rzecz ujmując zakomunikowanie, że nie ma w Polsce zgody na łamanie konstytucji przez Prezydenta RP i jego obóz polityczny. Procederu, który dla wielu stanowi sygnał, że nowa władza zmierza niestety w stronę systemu autorytarnego. Ustroju, w którym rządzący stoją ponad prawem i ponad obywatelami.

Odnośnie koszalińskiego protestu mam kilka uwag. Zanim jednak do nich przejdę odniosę się do kilku zarzutów jakie wobec wiecu wysuwają jego przeciwnicy. Te zaczerpnąłem z profilu FB jednego z lokalnych polityków (https://www.facebook.com/adamostaszewski?fref=ts).

Chwilę po tym, jak zamieścił on na swoim profilu zdjęcia z demonstracji prawicowy kandydat na prezydenta miasta zapytał: Ilu z ludzi widocznych na zdjęciach przyszło "bronić demokracji", a ilu na świąteczny jarmark? W kwestii wątpliwości co do liczby „czystych” demonstrantów wsparł go lokalny dziennikarz: To najlepiej pokazuje pierwsze zdjęcie. Zainteresowanie protestem pokazałyby sylwetki skierowane w jedną stronę. Wykorzystanie wizerunku uczestników jarmarku jako argumentu za poparciem KOD jest manipulacją.

Nie sposób bez przeprowadzenia odpowiednich badań odpowiedzieć na pytanie prawicowego polityka. Takich, które pewnie ukazałyby, że poza protestującymi i uczestnikami jarmarku była także spora grupa osób, która przyszła na oba wydarzenia, albo też wzięła w którymś z nich udział wyłącznie przy okazji, spontanicznie. Badań, których nikt nie przeprowadził i już nie przeprowadzi. 

Można jednak odnieść się do zarzutów dziennikarza. Mianowicie zdjęcie, co do którego ma tyle zastrzeżeń powstało albo zanim sam protest się rozpoczął albo tuż po jego zakończeniu. Stąd właśnie fakt braku „synchronizacji” kierunku ustawienia sylwetek ludzkich / ludzkich spojrzeń. I to zresztą widać. Wystarczy się uważnie przyjrzeć.

Kolejny zarzut dotyczy uczestnictwa w proteście polityków. Udziału bardzo wyraźnego, gdyż im jako jedynym organizatorzy oddali do rąk mikrofon. Zarzut ten w części podzielam, ale z innego powodu niż wypowiadający się na profilu krytycy. I też wolałbym, aby pozostali oni jednak w cieniu i wzięli udział w proteście jako zwykli uczestnicy. Tak byłoby po prostu bardziej elegancko.

Krzysztof Wróblewski napisał:  Na szczescie duza wiekszosc Polakow, traktuje "kod" jako kabaret, bo jak inaczej nazwac demonstracje, w ktorych udzial biora dzialacze platformy i innych odsunietych od koryta. (Pisownia oryginalna – P.S). Panie Krzysztofie – po pierwsze albo większość Polaków albo duża część Polaków. Konstrukcja „duża większość” wskazuje, że ma Pan zwyczajnie problem z ustaleniem skali lub próbuje Pan wyolbrzymiać. Po drugie tego typu spostrzeżenie wymagałyby uzupełnienia o źródło wiedzy. Inaczej mówiąc o wyniki badań. Tych jak podejrzewam nie jest Pan w stanie przedstawić i operuje wyłącznie swoimi spostrzeżeniami. Te zaś mogą być zwyczajnie fałszywe. 

Jeszcze raz Pan Krzysztof (choć na jego wątpliwości i zastrzeżenia trafnie odpowiedział Pan Krzysztof Urbanowicz – pozdrawiam serdecznie): Gdzie byliscie jak PO nielegalnie zaprzysiezylo dwoch sedziow TK? Notabene niezgodnie z KONSTYTUCJA, ktorej teraz tak bronicie. Mam wrazenie, ze te demonstracje sa robione w mysl - "trzeba cos robic, to robimy".
A gdzie była wówczas opozycja, w tym PiS? I dlaczego choć zaskarżyło decyzję PO do Trybunału Konstytucyjnego to nagle swoją skargę wycofało? Czy aby nie dlatego, że bało się zwyczajnie niekorzystnego dla swoich planów rozstrzygnięcia?

Daniel Zmitek napisał: Jestem z Twojego Ruchu i ogłaszam " dajmy im 100 dni" a nie krzyczymy jak serio prosiaki z koryta. Bądźmy inteligentnie rozumni. 
Panie Danielu – Twój Ruch to partia zrzeszająca ludzi różnych orientacji, różnych światopoglądów. Dlatego właśnie ona powinna być szczególnie uwrażliwiona na wszelkie działania mogące podkopać zręby demokratycznego państwa prawa. To przecież właśnie wielu waszych członków, reprezentantów mniejszości powinna chronić przed zakusami nierzadko agresywnej „większości”.
Zatem - mówiąc szczerze - wyjątkowo podarowałbym sobie te symboliczne 100 dni. Przez taki, wydawałoby się krótki czas, może zdarzyć się wiele. Zbyt wiele.

Na koniec moje własne spostrzeżenia, w tym także wątpliwości.

Po pierwsze bardzo cieszę się, że protest w Koszalinie się odbył. Cieszę się też, że wziąłem w nim udział. Zwłaszcza, że w tego typu wydarzeniu uczestniczyłem po raz pierwszy.

Po drugie wolałbym aby przy okazji obywatelskich demonstracji politycy nie mieli możliwości realizacji swoich partykularnych celów politycznych. Jest to w stosunku do wielu demonstrantów zwyczajnie nieuczciwe. 

Przyszli przecież pod ratusz, aby bronić demokracji i Trybunału Konstytucyjnego, a nie wysłuchiwać tych, którzy także sporo w aspekcie psucia państwa mają na sumieniu. (Mam tu na myśli przede wszystkim proces zawłaszczania kraju przez aktyw partyjny, w czym kolejne rządy niestety się prześcigały).
Organizatorzy fakt ten powinni jak najszybciej uwzględnić. Inaczej idea społecznego sprzeciwu może zostać zaprzepaszczona lub, co gorsza, zawłaszczona.

Po trzecie sugerowałbym krytykom większą powściągliwość w doszukiwaniu się niecnych intencji stojących jakoby u podstaw tego typu zdarzeń. Gdyby Prawo i Sprawiedliwość oraz Prezydent RP realizowali to, co zapowiadali w kampanii wyborczej, na pewno by do nich nie dochodziło. 

W krainie blockbusterów

Rzadko chodzę do kina na tzw. blockbustery. Powód: coraz częściej są to filmy absolutnie infantylne, pozbawione sensownej, logicznej konstrukcji, bazujące wyłącznie na efektach specjalnych.
Na dodatek coraz rzadziej opowiadają jakąś ciekawą historię. Są zatem pozbawione czegoś, co dla widowiska filmowego jest elementem kluczowym.

W mijającym roku zrobiłem wyjątek dla trzech obrazów: Terminatora: Genezis, Mad Maxa: Na drodze gniewu oraz Gwiezdnych Wojen: Przebudzenie Mocy.
Każdy z tych filmów niestety mocno mnie zawiódł, choć oczekiwań wielkich nie miałem. Po prostu liczyłem na dobrą rozrywkę. W końcu kino temu przecież najczęściej służy.

Terminator był zwyczajnie przegadany. Miało się wrażenie, że ogląda się postapokaliptyczny, nieco nużący serial. Choć sam Arnold Schwarzenegger wciąż w świetnej formie.

Najnowszy film George Millera to kontynuowanie ścieżki wytyczonej przez trzeci jego film z serii o Mad Maxie (Mad Max: Pod kopułą gromu). Inaczej mówiąc kolejny obraz z przerostem wizualnych i dźwiękowych atrakcji nad treścią i atmosferą. Coś co dla fana dwóch pierwszych, niezwykle ascetycznych części stanowi niejako profanację.

Gwiezdne Wojny: Przebudzenie mocy to kolejne rozczarowanie, zwłaszcza w kontekście zapowiedzi twórców i pierwszych pozytywnych recenzji. Takich, które wskazywały na odtworzenie w filmie aury obrazów z lat 70. i 80. XX w. Efekt, który w moim przekonaniu udał się autorom jedynie częściowo.

Nie uwiodło mnie obsadzenie w obrazie aktorów z pierwszych sfilmowanych części. Większą dozę nostalgii odczułem na widok charakterystycznych napisów w czołówce i pierwszych taktów muzyki Johna Williamsa, niż na widok starszej o kilkadziesiąt lat księżniczki Lei (Carrie Fisher).

Podobnie było niestety z widokiem Luka Skywakera (Marka Hamil). Jedynie postać odgrywana przez Harrisona Forda broniła się w filmie. 
Prawdopodobnie wynika to z faktu, że jest on zwyczajnie lepszym aktorem od pozostałej dwójki, na dodatek pozostawiającym sobie prawo zachowania pewnego dystansu do postaci, którą w Gwiezdnych Wojnach odgrywa (Hana Solo). 
Coś czego ani Hamil ani Fisher nie potrafią osiągnąć, grając swoje role śmiertelnie poważnie.

Zabawa w odszukiwanie nawiązań (powiązań) do scen z wcześniejszych obrazów też po chwili stało się zwyczajnie nużące. Ileż razy można przecież ten sam chwyt eksploatować?

Sama zaś historia zwyczajnie rozczarowała, upodabniając się momentami do obrazów z Harrym Potterem. Podobnie sposób jej opowiedzenia, który chwilami przypominał niestety poziom dobrego serialu. A to zdecydowanie zbyt mało jak na dobry film kinowy.


Pozytywnym aspektem filmu obok Forda są: odtwórczyni roli Rey - Daisy Ridley, Chewbacca (w tej roli ponownie Peter Mayhew), oraz roboty, zwłaszcza sympatyczny BB-8 droid. I dla tych postaci warto było wydać na bilet te kilkanaście złotych. 

piątek, 11 grudnia 2015

Suweren oszukany

Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory. Prawo i Sprawiedliwość rządzi. Prawo i Sprawiedliwość wprowadza zmiany, które mają zapewnić tej partii możliwość realizacji programu wyborczego. Planu, który przyniesie Polsce rozwój a Polakom dobrobyt. A przynajmniej tak zmiany te partia uzasadnia.

Tak naprawdę jednak ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego, głównego inspicjenta ostatnich wydarzeń, próbuje przejąć całkowitą władzę w Polsce. Dlatego obecnie walczy o(z) Trybunał(em) Konstytucyjny(m). Z tego też powodu za chwilę przejmie media publiczne, a później zawłaszczy kolejne obszary: kulturę, edukację, służbę zdrowia, itd. Zresztą je już zaczęło zawłaszczać. Stąd próba wprowadzenia cenzury w teatrze, czy odstąpienie od finansowania in vitro.

W momencie, gdy pojawiają się głosy sprzeciwu, głosy często słuszne, albo przynajmniej takie, które powinny zostać wzięte pod rozwagę, Prawo i Sprawiedliwość niezmiennie odwołuje się do wyników wyborów i przywołuje suwerena-naród. Ten przecież – jak wskazuje – oddał los kraju w ich ręce. I dał mandat potrzebny do rządzenia.

I byłoby to prawdą, gdyby nie fakt, że w kampanii wyborczej Prawo i Sprawiedliwość prezentowało zupełnie inną twarz, inną narrację. Pokojową, pozytywną, nastawioną na dialog i szukanie dobrych rozwiązań (hasło: dobra zmiana). Twarz, z której obecnie nie zostało praktycznie nic.

Widać za to tych, którzy kilka lat temu budowali skompromitowany projekt o nazwie IV RP. Tych, którzy w imię swojej wizji kraju nie wahali się stosować niedemokratyczne rozwiązania. I którzy teraz też będą je stosowali. Już zresztą stosują.

Prawo i Sprawiedliwość przegra kolejne wybory. Te być może odbędą się nawet wcześniej niż wynika to z normalnego kalendarza wyborczego. Zależy to tylko od tego, jak szybko większość Polaków zda sobie sprawę z tego, że zwyczajnie zostali oszukani. I jak szybko upomną się o swoje prawa.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Degenderyzacja, czyli dziwny cel rządu PiS

Dzisiaj Prawo i Sprawiedliwość przedstawiało skład przyszłego rządu. Piszę Prawo i Sprawiedliwość przedstawiło, bo przecież nikt nie wierzy, że skład gabinetu to autorski projekt Beaty Szydło.

W składzie przyszłego rządu mamy trzy bardzo niepokojące postacie - trzy najważniejsze twarze stojące za nieudanym, owianym złą sławą projektem IV RP. Mowa o ministrach: MON, Sprawiedliwości oraz Koordynatorze ds. służb specjalnych. 

Nie o nich chcę jednak pisać. To nie ma większego sensu. Nie planuję także dywagować, czy ich obecność w rządzie to największe oszustwo szefa partii, Jarosława Kaczyńskiego (Zob. 1. http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,19162276,tomczyk-ostro-o-nowym-rzadzie-to-najwieksze-polityczne-oszustwo.html#MTstream; 2. http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Ryszard-Petru-ten-rzad-jest-zbudowany-na-klamstwie,wid,17963227,wiadomosc.html?ticaid=115ea9). 

Osoby, która jedno obiecuje, a robi co innego. (Nie będę premierem, gdy mój brat jest prezydentem, http://wiadomosci.wp.pl/gid,11824128,gpage,9,img,11825161,kat,1329,title,Niespelnione-obietnice-politykow,galeria.html?ticaid=115e9a).
Ostatecznie przecież to nie jedyny polityk w naszym kraju, który w ten sposób postępuje. 

Raczej zainteresowało mnie pewne pojęcie, które pojawiło się dzisiaj w wypowiedzi jednego z posłów rządzącego ugrupowania. Mianowicie w wywiadzie do portalu zwanego poświęconym poseł ów stwierdził, że przedstawiony dzisiaj skład rządu to będzie rząd, który będzie realizował oczekiwania wyborców, którzy poparli Prawo i Sprawiedliwość. To dekomunizacja, degenderyzacja i deplatformeryzacja państwa. (http://www.fronda.pl/a/pieta-dla-frondapl-rzad-dekomunizacji-degenderyzacji-i-deplatformeryzacji,60113.html; pogrubienie - P.S.).

Poseł nie wyjaśnia niestety na czym ta degenderyzacja miałaby polegać. Ja też nie wiem. Biorąc jednak pod uwagę, że termin gender odnosi się do stworzonego przez społeczeństwo zespołu ról, zachowań, aktywności i atrybutów, jakie uznaje się za odpowiednie dla mężczyzn i kobiet, sam projekt zapowiada się niezwykle ciekawie. Zwłaszcza dla kulturoznawcy.

PS. Choć nigdy nie popierałem PiS-u to pomysł dekomunizacji zawsze wydawał mi się ważny / konieczny. Niestety po 25 latach od upadku PRL-u szczerze wątpię w jakiekolwiek pozytywne skutki takiego procederu. Ale nie mogę ich wykluczyć. 

PS. Deplatformizacja, jeżeli pod tym pojęciem kryłoby się uwolnienie kraju od wpływów polityków, też brzmi dla mnie dobrze. Niestety zdaję sobie sprawę, że w tym przypadku zapowiadane odbicie Polski z rąk przedstawicieli Platformy Obywatelskiej będzie tylko preludium do zastąpienia ich wyznaczonymi przez Prawo i Sprawiedliwość ludźmi. Inaczej mówiąc: TKM.



sobota, 7 listopada 2015

Brawo Zandberg

Właśnie przeczytałem, że Adrian Zandberg, jeden z liderów Partii Razem, zrezygnował z telewizyjnej debaty z przedstawicielem skrajnej prawicy – Robertem Winnickim z Ruchu Narodowego.

Powód odmowy klarowny. W opinii Zandberga istnieje granica demokratycznej debaty i wyznacza ją stosunek do ustroju:  Uważamy, że jest granica demokratycznej debaty. Trudno o debatę z ruchami skrajnie prawicowymi, które deklarują, że dążą do obalenia demokracji. To dosyć powszechna w wielu krajach europejskich zasadach, która funkcjonuje pod nazwą "no platform. (Źródło: http://wyborcza.pl/1,75478,19151789,partia-razem-nie-bedzie-dyskutowac-z-narodowcami-jest-granica.html#ixzz3qpCp2mdf).

Choć nie zgadzam się z argumentem Zandberga, ostatecznie przecież w demokratycznym społeczeństwie mają także prawo żyć i funkcjonować jednostki mające do ustroju demokratycznego negatywny stosunek, np. monarchiści, to jego decyzję w pełni popieram.

Debatowanie z osobami, które w swojej publicznej aktywności odwołują się do argumentu siły, akceptacji przemocy i skrajnej nietolerancji stanowi wyłącznie ich społeczną legitymizację. Sprawia, że wyznawana przez nich ideologia zaczyna się wydawać równie uprawniona jak inne formy światopoglądowe. A tak przecież być nie powinno.

Media zaś, zwłaszcza te publiczne, powinny o tym pamiętać. Nawet jeżeli ceną za to miałaby być niższa oglądalność kolejnych ustawek z serii Tomasz Lis na Żywo
Choć oczywiście rozumiem, że obecnie publiczny nadawca ma w pewien sposób związane ręce. Ostatecznie musi przecież uwzględniać fakt, że skrajna prawica za sprawą Kukiza ma swoją reprezentację w parlamencie.

czwartek, 22 października 2015

Na kogo na pewno nie zagłosuję

Ten wpis będzie się różnił od poprzedniego. W każdym w zasadzie aspekcie. Po pierwsze będzie krytyczny. Po drugie mocniejszy. Po trzecie będzie dotyczył materii zdecydowanie bardziej prywatnej – mojej własnej oceny startujących w wyborach podmiotów / kandydatów.

Zanim jednak do tego przejdę kilka ogólnych uwag.
1)      Nie uważam, że Polska jest w ruinie. Wręcz przeciwnie – twierdzę, że w przeciągu kilkunastu ostatnich lat nasz kraj przeszedł bardzo pozytywną przemianę. W każdym nieomal obszarze.

2)      Na dostrzegalne przeze mnie pozytywne zmiany zapracowało wiele grup społecznych. Jedną z nich byli i są politycy.

3)      W odróżnieniu od przeciętnego Polaka nie uważam, aby politycy byli głupi, czy szczególnie ograniczeni. Wielu z nich to świetnie przygotowane do rządzenia osoby. I im zawdzięczamy to, że żyjemy w stosunkowo bogatym, bezpiecznym kraju.

4)      Nie sądzę aby którekolwiek z ugrupowań politycznych miało monopol na prawdę. Problem w tym, że ich politycy zachowują się tak, jakby tak rzeczywiście było.

A teraz do meritum.

Nie zagłosuję na Platformę Obywatelską
Powodów dla których nie zagłosuję na Platformę Obywatelską jest wiele. Najważniejszych zaś trzy.

Pierwszy to fakt, że mając przez 8 lat władzę w kraju mogła zrobić znacznie więcej niż dokonała. Niestety bała się podejmować ważne, niepopularne decyzje, woląc działać pod dyktando sondaży. 

Po drugie nie potrafiła poskromić pazerności własnych działaczy. Stąd kolejne wybuchające afery. Skandale, z którymi partia nie potrafiła sobie skutecznie poradzić.

Po trzecie: choć w PO jest wielu świetnych polityków, to niestety, w okręgu 40, w którym będę głosował, podobnych do nich nie dostrzegam.

Widzę za to dominację jednego z kandydatów, który na wszelki dostępny sposób stara się w swojej kampanii przekonać, że to jednak on jest lokalnym liderem swojej partii. Przekonać, że wcale nie został zmuszony do odstąpienia pierwszego miejsca swojemu koledze z ugrupowania. Że nie dotknęła go kara za to, co i jak mówił w pewnej warszawskiej restauracji.

I robi to tak nachalnie, że jego kampania przypomina powoli to, co dzieje się w krajach o zdecydowanie odmiennym systemie politycznym. I staje się przez to zwyczajnie śmieszna. A wraz z nią cała lokalna demokracja (https://www.youtube.com/watch?v=nFbDrrXKaT0).  
Ale rozumiem, że kandydat walczy w tych wyborach o wszystko.

Nie zagłosuję na Prawo i Sprawiedliwość
Nie potrafię zagłosować na ugrupowanie, które uważa, że ma prawo decydować o sumieniu i prywatnym życiu obywatela. Nie zagłosuję na polityków, którzy gotowi są kazać zgwałconej kobiecie rodzić. Nie oddam głosu na osoby, które uważają, że wizja rozdzielności państwa i kościoła to zamach na tożsamość narodu. Nie skreślę krzyżyka przy nazwie ugrupowania, które kształtuje relacje społeczne oparte na wykluczeniu i poniżeniu mniejszości.

Nie zagłosuję na Zjednoczoną Lewicę
Barbara Nowacka to sprawna, inteligentna, młoda polityczka. Postawiona na pozycji lidera lewicowej koalicji całkiem nieźle sobie radzi. Niestety za jej pleców wystaje cały stary aparat partyjny. A te twarze mocno odstręczają.

Dodatkowo w okręgu 40 jest tak naprawdę jeden lewicowy kandydat, który ma szanse dostać się do sejmu. Cieszy się sporym poparciem, zwłaszcza u twardego, coraz jednak mniejszego elektoratu lewicy. Dla mnie jest to jednak kandydatura absolutnie nie-do-przyjęcia. Powód być może banalny, ale dla mnie istotny. Jest on myśliwym.

Nie zagłosuję na Kukiz15’
Nie widzę powodu, aby oddać głos na ugrupowanie kierowane przez osobę mającą ewidentne problemy z samym sobą. Paweł Kukiz, niezły muzyk, całkiem niezły aktor (polecam Poniedziałek i Wtorek Witolda Adamka), w roli polityka już dawno się pogubił. 

Nie wie czego chce, poza tym, że ponoć chce rozwalić system. Miota się. Najpierw wchodzi w dziwne personalne układy. Potem nagle z nich wychodzi. Wysyła sprzeczne komunikaty. Nie rozumie mediów. Nie akceptuje odmiennych opinii. Nie toleruje krytyki. Jednym słowem polityczny dramat.
(Na marginesie uważam, że wejście tej partii do parlamentu skończy się jej koalicją z PiS, albo szybką utrata posłów na rzecz PiS. Tak zwanych osób od Kukiza nie łączy bowiem nic poza ogólnym protestem).

Nie zagłosuję na Partię Korwin
Dla mnie to taka partia trochę Szalonego Wodza. Korwin-Mikke – wytrwały, niezwykle inteligentny, oczytany. Na szczęście nie na tyle mądry, aby ukrywać to co myśli. To zaś pozwala na ocenę jego poglądów. Tych dotyczących kobiet, osób z niepełnosprawnością, czy osób homoseksualnych. Są to poglądy archaiczne, ksenofobiczne, szowinistyczne, nie przystające do czasów, w których żyjemy.

Również lokalni kandydaci tej partii mnie nie przekonują. Zafascynowany Miltonem Friedmanem i Margaret Thatcher lider. Rzecznik nieudolnie stylizujący się w spocie na Grzegorza Brauna (https://www.youtube.com/watch?v=rZ58kmHNjms). I jeszcze inny kandydat, który w reklamie w rytm ostrej muzyki przekonuje mnie, że zasługuję na wolność. W spocie, który ze względu na swoją formę trafił na profil Hity kampanii wyborczej (https://www.youtube.com/watch?v=iBQ1zdablR0).

 Nie zagłosuję na Partię Razem
Ugrupowanie wielu ciekawych, inteligentnych młodych ludzi. Zaangażowanych, wrażliwych społecznie. Niestety program tej partii w wielu kwestiach mnie nie przekonuje. Także w sferze proponowanych rozwiązań podatkowych. 75% podatek od dochodów, jakichkolwiek dochodów, uważam zwyczajnie za formę złodziejstwa. Nawet jeżeli dotyczy to tylko niewielkiej, świetnie zarabiającej grupy prezesów (http://partiarazem.pl/program/).

Nie przekonuje mnie także lokalna lista tej partii. Choć startującej z tej listy Magdzie Młynarczyk za swoje oddanie wielu wartościowym sprawom (np. prawom zwierząt) należy się ukłon.

Nie zagłosuję na PSL
Powód prosty: KRUS.

Prawdopodobnie zagłosuję na kandydatkę Nowoczesna.pl
Powód 1: partia skupia się na gospodarce a nie na światopoglądzie (choć liberalizm gospodarczy to w sumie też forma światopoglądu).
Powód 2: http://fragmentyrzeczywistosci.blogspot.com/2015/10/debata-wyborcza-kandydatow-z-drugich_5.html.
Choć nie ukrywam, że liberałem nie jestem i nigdy już pewnie nie będę. Mam jednak wrażenie, że obecnie tego typu ugrupowania są największą szansą na rozwój kraju. I chyba także na normalność.

Za chwilę wybory

Za trzy dni wybory. Ich wynik jest z grubsza znany. Wygra Prawo i Sprawiedliwość. Przegra Platforma Obywatelska. Pytanie tylko jaka będzie skala zwycięstwa? Czy wystarczy partii Jarosława Kaczyńskiego do samodzielnego rządzenia? Wkrótce się dowiemy.

Do sejmu prawdopodobnie dostaną się także inne partie. Sondaże nie dają jednak żadnej z nich 100% pewności na pokonanie progu wyborczego.

Zjednoczoną Lewicę może pokonać 8% próg stworzony dla koalicji. Dodatkowo będąca na medialnej fali po wtorkowej debacie Partia Razem (3.9% poparcia w sondażu IBRiS dla Onetu: http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/wybory-parlamentarne-2015-sondaz-wyborczy-do-sejmu-pis-przed-po/3ejse3), może odebrać ugrupowaniu Barbary Nowackiej kilka punktów.
W konsekwencji w parlamencie może nie być lewicowych posłów. Przy odwrotnym, lepszym dla nich scenariuszu, mogą się w niej niespodziewanie znaleźć przedstawiciele obu ugrupowań.

Wygląda na to, że 5% próg pokona partia Ryszarda Petru. Oznaczałoby to, że wizja liberalnej polityki, nastawionej na ekonomię a nie światopogląd, wciąż jest wielu Polakom bliska. Zwłaszcza tym, których w tym elemencie zawiodła Platforma Obywatelska.

Kukiz15’ według ostatnich sondaży także będzie miał swoją reprezentację poselską. Jak liczną – trudno powiedzieć. Sondaże pokazują od 5.9% poparcia (sondaż IBRiS) do 10.4% (TNS: http://wyborcza.pl/1,75478,19061937,tns-dla-wyborczej-w-nowym-sejmie-trzy-czy-siedem-partii.html).

PSL choć w sondażach od dłuższego czasu często pod kreską to zapewne wzniesie się jednak ponad magiczne 5%. Chyba, że rolników bardziej przekonały wizje wsi snute przez Prezydenta RP i Jarosława Kaczyńskiego / Beatę Szydło. Oznaczałoby to spore problemy dla tego utożsamianego z wsią podmiotu.

Partia Korwin wciąż na granicy. Badanie TNS daje mu 5.3% poparcia. IBRiS nieco mniej. Partia walczy o przetrwanie.

poniedziałek, 12 października 2015

Zasady debaty

30 września odbyła się w Koszalinie debata Kobieca twarz polityki. Spotkanie zorganizowało Stowarzyszenie Era Kobiet (http://www.erakobiet.koszalin.pl/index.php?strony/artykuly=1::106).

W wydarzeniu wzięły udział kandydatki do parlamentu reprezentujące różne opcje polityczne. Debatę prowadziła Dorota Chałat, prezeska stowarzyszenia - organizatora spotkania.

W doborze prowadzącej nie byłoby zapewne niczego dziwnego, gdyby nie to, że bierze ona jednocześnie aktywny udział w kampanii wyborczej jednej z uczestniczek debaty, kandydatki PSL Anny Szczepańskiej.
Fakt ten powinien ją automatycznie wykluczyć z grona osób, które to spotkanie mogły prowadzić. Powód prosty – brak bezstronności.

Na kuriozalność tej sytuacji słusznie zwrócili uwagę dziennikarze tygodnika Nasze Miasto (Dziwna debata kobiet, http://koszalin.naszemiasto.pl/wydarzenia/e-wydanie/, s. 12). Zasugerowali nawet, że przebieg spotkania wskazywał, że kandydatka PSL, osoba wspierana w kampanii przez prowadzącą debatę, mogła znać pytania.
Samo zaś spotkanie rozpatrywali jako wydarzenie zorganizowane po to, aby wesprzeć mało znaną w mieście kandydatkę (użyli nawet słowa: wypromować).

Dzisiaj natknąłem się na informację o kolejnej debacie wyborczej w mieście. Wydarzeniu reklamowanym przez jednego z kandydatów na prezydenta miasta Koszalina w ostatnich wyborach samorządowych jako najważniejsze wydarzenie kampanii wyborczej w Koszalinie.

Organizatorem tej debaty jest Forum Obywatelskie KoszalinZaproszenie do niej otrzymali: Anna Szczepańska, Małgorzata Chyła, Krystyna Kościńska, Artur Wiśniewski, Rafał Rosiński, Jacek Wezgraj, Robert Bodendorf i Stefan Romecki

Prowadzącymi spotkanie będą Justyna Iwankiewicz i Dorota Chałat. Obie Panie zasiadają w zarządzie Forum Obywatelskiego Koszalin. Wiceprezeską tego stowarzyszenia jest Anna Szczepańska (https://www.facebook.com/ForumObywatelskieKoszalin/info?tab=page_info).

Jeżeli Pani Anna Szczepańska, wiceprezeska Forum Obywatelskiego Koszalin, jest tą samą osobą, która bierze udział w debacie jako reprezentantka PSL, osobą, w której kampanie zaangażowana jest Dorota Chałat, to samo spotkanie już na wstępie należy uznać za łamiące zasady uczciwej debaty politycznej. Żadna z prowadzących spotkanie nie spełnia bowiem podstawowego kryterium doboru osób do prowadzenia tego typu spotkań - wspomnianej już wcześniej bezstronności.


środa, 7 października 2015

Filmowa oferta Koszalina. Potrzeba zmian

W Koszalinie na co dzień działają dwa kina – Kryterium i wielosalowe Multikino. Od 60 lat funkcjonuje w mieście DKF. W Koszalinie odbywają się dwa festiwale filmowe – od 1973 roku Koszaliński Festiwal Debiutów Filmowych "Młodzi i Film", i od 12 lat Europejski Festiwal Filmowy „Integracja Ty i Ja”.

Co roku w Koszalinie odbywają się przeglądy kina rosyjskiego (Festiwal „Sputnik nad Polską”), oraz pokazy w ramach „Weekend z Docs Against Gravity”.
Jak na miasto liczące nieco ponad 100 tysięcy mieszkańców wydarzeń i projekcji filmowych całkiem sporo.

Dlaczego zatem tak często zdarza się sytuacja, że choć bardzo chciałbym pójść do kina, to po prostu nie mam na co. Albo lecą filmy bardzo przeciętne, albo też takie, których tematyka absolutnie mnie nie interesuje (głupawe komedie, nieskomplikowane romanse, kiepskie horrory, czy pozbawione logiki i sensu filmy sensacyjne).

Co sprawia, że oferta kinowa miasta jest zatem na ogół – nazwijmy to oględnie – zwyczajnie przeciętna. Czy jest to wina ograniczeń technicznych, wpływających na to, co może być pokazywane? Czy może jest to po prostu brak pomysłu na wykorzystanie filmowego potencjału miasta?  

Multikino, czyli równanie raczej w dół
Filmy wyświetlane w koszalińskim Multikinie łączy najczęściej jedna wspólna cecha – mają stanowić lekkostrawną pożywkę dla widzów szukających w kinie rozrywki i podstawowych, silnych emocji.

I nic dziwnego. Multipleksy to w końcu nastawione na konsumpcję centra rozrywki. Miejsca w których przy dźwiękach chrupanego popcornu i wypijanej coca-coli „pochłania się” najnowszy blockbuster. Odgłosach konsumpcji tak donośnych, że często rujnujących innym udział w seansie.
 (O dosłownie konsumpcyjnym charakterze tego typu miejsc najlepiej świadczy fakt, że w USA, kraju, w którym jako pierwsze multipleksy się pojawiły, zarabiają one więcej na sprzedaży różnego typu przekąsek i napojów, niż na prowizji od biletów. Paradoks ten opisuje w swojej książce „Mainstream. Co podoba się wszędzie na świecie” Frederic Martel).

Oczywiście nie można powiedzieć, że na ekranach koszalińskiego Multikina nie pojawiają się także ciekawsze, nieco bardziej ambitne pozycje. Najczęściej są to jednak tylko te, które mają zapewniony frekwencyjny sukces. I które często w tym samym czasie grane są też w konkurencyjnym kinie Kryterium (przykład z ostatnich tygodni to Karbala, przykład obecny: Panie Dulskie).

Konkludując: trudno narzekać na ofertę Multikina. Z założenia jest ona taka, na jaką jest po prostu największe zapotrzebowanie. Czy raczej taka, jaka z perspektywy szefostwa koszalińskiego obiektu wydaje się odpowiadać potrzebom mieszkańców miasta i jego okolic.
(O repertuarze filmów wyświetlanych w sieciowych kinach wieloekranowych w pewnym stopniu decydują także kierownicy poszczególnych obiektów. Stąd też funkcjonują w Polsce kina wielosalowe pokazujące znacznie ciekawszy zestaw obrazów niż koszaliński multipleks).

Kryterium, czyli niewykorzystany potencjał
W tym obiekcie dzieje się najwięcej ciekawych rzeczy w mieście. Obok codziennego repertuaru można tu obejrzeć filmy w ramach DKF’u (cztery lub pięć niezłych obrazów w miesiącu). Tu odbywają się pokazy w ramach Szminka Movie i Kryterium Movie. W tym kinie wyświetlane są filmy Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych "Młodzi i Film". Tu można obejrzeć dzieła rosyjskich twórców pokazywane w ramach „Sputnika nad Polską”, i dokumenty dotyczące praw człowieka („Docs Against Gravity”).

Kino – co istotne – prowadzi także edukację filmową dla szkół. Ma ona charakter całorocznej „Akademii Filmowej” (http://ck105.koszalin.pl/index.php/kino/koszali-ska-akademia-filmowa/). I z tego co słyszałem cieszy się ona sporym zainteresowaniem szkół.

Niestety codzienny repertuar kina jest zdecydowanie zbyt mało atrakcyjny i zbyt mało zróżnicowany. Pojedyncze seanse w ramach DKF’u „Nonpopcorn” sytuacji tej nie zmieniają. Zwłaszcza, że wyświetlane we wtorki obrazy (dzień projekcji DKF’u) pomimo sporego zainteresowania nie są w zasadzie nigdy powtarzane.
Nawet z perspektywy biznesowej, a kino jest z założenia biznesem, jest to sytuacja kuriozalna. Skoro przecież film obejrzało ponad 400 osób, a wielu innych odeszło spod kasy z kwitkiem (mi też się to kilka razy zdarzyło), oznacza to,  że na kolejny seans znajda się chętni. Kierownictwo placówki najwyraźniej jednak to nie interesuje.

Patrząc na funkcjonowanie kina Kryterium najbardziej zastanawia jednak brak umiejętności wykorzystania posiadanego potencjału. Niezła sala. Duża, wierna i – co istotne – nastawiona na ambitny repertuar widownia. I praktycznie niewiele z tym faktem się robi.

A przecież przygotowanie ciekawych przeglądów filmowych nie powinno stanowić większego problemu. Nawet w oparciu o bieżące zasoby dystrybutorów filmowych w Polsce. Wystarczy sensowny pomysł i niezbyt wielkie pieniądze. Zwłaszcza przy obecnych zasadach dzielenia zysków między kinem a dystrybutorem, oraz niezbyt wysokimi kosztami przesyłu cyfrowej kopii filmu. Zasadami współpracy minimalizującymi ryzyko finansowe.

Kino Alternatywa
Działające, czy raczej nie działające w Koszalinie kino „Alternatywa” (sala w Bibliotece Publicznej, Plac Polonii 1), to w moim przekonaniu największy niewykorzystany potencjał filmowy miasta. Sala idealnie nadająca się na kino o charakterze studyjnym. Miejsce, w którym można by wyświetlać ciekawy, ambitny repertuar, ożywa filmowo tylko dwa razy do roku. Pierwszy raz w czerwcu przy okazji festiwalu „MiF”. Drugi raz we wrześniu w związku z festiwalem „Integracja Ty i Ja”. W pozostałym okresie służy głównie innym, niekinematograficznym celom. Przyczyn tej sytuacji nie sposób zrozumieć.

Zakończenie
Pamiętam jak w roku 1995 wyjechałem do Krakowa na studia (kulturoznawstwo o specjalizacji filmoznawczej). Dla miłośnika sztuki filmowej była to nieomal ziemia obiecana (kilkanaście kin, kilkadziesiąt filmów w miesiącu, przeglądy, pokazy specjalne). Zwłaszcza w porównaniu z tym, co się wówczas na koszalińskim rynku filmowym działo. 
(Sytuację olbrzymiego deficytu atrakcyjnych tytułów w kinach ratowała jedynie świetnie zaopatrzona wypożyczalnia kaset wideo działająca w ramach Biblioteki Wojewódzkiej. Niestety od dłuższego czasu nie pojawiają się w jej zbiorach żadne nowe tytuły).

Obecnie sytuacja na koszalińskim rynku kinematograficznym jest znacznie lepsza niż ta w latach 90. XX w. Nie oznacza to jednak, że jest dobra. Aby taka się stała potrzebne są zmiany w sposobie prowadzenia działających w mieście kin, zwłaszcza doboru repertuaru.

Istotnym czynnikiem zmian mogłoby być ponowne uruchomienie kina „Alternatywa”. Niekoniecznie nawet jako kino wyświetlające filmy codziennie. Wystarczy, aby robić w nim cyklicznie pokazy, czy przeglądy. Można byłoby też rozpocząć w nim jakąś formę edukacji filmowej. 


Rewolucję mogłoby przynieść także pojawienie się na rynku trzeciego, prywatnego podmiotu. Kina zarządzanego przez kogoś, kto zna się na sztuce filmowej i rozumie potrzeby całkiem sporej grupy osób, dla której kino to nie tylko rozrywka. Pozwoliłoby to na naruszenie obecnego, niezbyt ciekawego status quo.

poniedziałek, 5 października 2015

Debata wyborcza kandydatów z drugich miejsc na listach do sejmu

Zakończyła się debata kandydatów z drugich miejsc na listach do sejmu w Radio Koszalin (http://www.radio.koszalin.pl/pl/artykul/za-nami-debata-wyborcza-kandydatow-z-drugich-miejsc-na-listach-do-sejmu.12192.html).
Wydarzenie o tyle ciekawe, że rzadko mamy możliwość obejrzenia / usłyszenia w bezpośrednim starciu kogoś innego niż liderów list wyborczych.
(Pytanie tylko, czy jest to zapowiedź nowej praktyk publicznego nadawcy. Realizacji działań mających jeszcze skuteczniej pomóc wyborcom podjąć decyzję na kogo głosować. Czy też może jest to po prostu ukłon w stronę dwóch polityków, którzy z różnych przyczyn znaleźli się na drugich pozycjach list swoich partii. Mowa tu oczywiście o kandydatach PiS i PO).

W debacie wzięło ostatecznie udział siedmiu z ośmiu kandydatów (w studio nie pojawiła się reprezentantka Partii Razem).
Prowadzący dyskusję Adam Kasprzyk i Anna Popławska przygotowali dla nich trzy pytania.
Pierwsze dotyczyło powracającej przy każdych wyborach kwestii, czyli stworzenia nowego województwa ze stolicą w Koszalinie.
Drugie spraw uchodźców: Czy nasz region powinien przyjąć uchodźców, biorąc pod uwagę brak środków dla nich właśnie. I w takim razie skąd wziąć pieniądze. I czy uchodźcy będą chcieli w ogóle tutaj być w Polsce, w naszym regionie. Pytanie prezentowane jako dotyczące miejsca Polski w Europie.
Pytanie trzecie dotyczyło projektu zmian systemu emerytalnego zaproponowanego przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę.

W moim odczuciu zwyciężczynią po trzech rundach pytań była kandydatka Komitetu Wyborczego Nowoczesna Ryszarda Petru, Agnieszka Trafas. Nie tylko odpowiadała najbardziej konkretnie i rzeczowo, ale także w jej słowach nie było czuć jakiegoś szczególnego uwikłania ideologicznego. Tego co niestety przebijało w wypowiedziach jej oponentów.  Bardziej reprezentantów swoich ugrupowań, niż osób próbujących spojrzeć na problemy regionu z szerszej, ponadpartyjnej perspektywy.
W tej części całkiem nieźle wypadł poseł Lewandowski ze Zjednoczonej Lewicy (zwłaszcza przy pytaniu pierwszym). Problem w tym, że sposób w jaki mówi i to jak "frazuje" (to notoryczne iiiiii, eeeee zamiast pauzy) negatywnie wpływa na odbiór jego odpowiedzi.


Do kandydatki Nowoczesnej należał także ostatni element spotkania – autoprezentacja. Biorąc pod uwagę, że debatowała z doświadczonymi politykami można stwierdzić, że odniosła spory sukces. Czy przełoży się on na ten wyborczy dowiemy się wkrótce.

czwartek, 1 października 2015

Strach w spocie korwinistów

Właśnie obejrzałem najnowsze "dzieło" partii Korwin – spot zatytułowany Inwazja (https://www.youtube.com/watch?v=jgk19JjzQtA). Materiał ten, jak szereg innych propagowanych przez tą partię i jej zwolenników, ma na celu eskalowanie społecznego lęku przed uchodźcami. Osobami utożsamianymi z nielegalnymi imigrantami, agresywnymi i fanatycznymi wyznawcami Islamu.

Spot rozpoczyna pojawiający się na czarnym tle napis Inwazja się rozpoczęła. Słowa te odczytuje lektor. Następnie słyszymy, że hordy nielegalnych imigrantów wdzierają się do EuropyZagrażają naszej tradycji, kulturze i wartościom. Słowom tym towarzyszą między innymi obrazy osób próbujących dostać się do wnętrza ciężarówki, przedostać się przez zasieki, sforsować ogrodzenie, czy kopiących zamkniętą bramę. Widzimy też dokonywane przez tłum akty przemocy. Obrazy przerażające.

W spocie pokazano polityków, którzy jakoby witają ich z otwartymi ramionami (premier Ewa Kopacz), oraz takich. którzy chcą na nich płacić (Jarosław Kaczyński).
Partia Korwin – jak słyszymy – reprezentuje odmienne stanowisko: Jako jedyni odważnie mówimy nie nielegalnym emigrantom. Z materiału dowiadujemy się też, że Tylko Korwin zapewni nam i naszym rodzinom bezpieczeństwo.

Mamy zatem do czynienia z klasycznym spotem bazującym na strategii odwoływania się do lęku. Pomyśle, który w działaniach o charakterze politycznym ma długą historię. Pozwala bowiem skutecznie oddziaływać na społeczeństwo.

Na strategii tej - o czym warto pamiętać - bazowali także naziści, kreując lęk przed Żydami. Analogicznie postępowali komuniści, zaszczepiając w proletariacie poczucie powszechnego lęku przed wrogami systemu. Partia Korwin swoim materiałem wpisuje się w pewien sposób w te mało chlubne wzorce.

Czym innym bowiem jest budowanie lęku przed równorzędnym przeciwnikiem politycznym, takim, który może odpowiedzieć, zareagować (w Polsce od lat PO straszy Polaków rządami PiS, a PiS utrzymaniem władzy przez partię Kopacz). Czym innym atakowanie w ten sposób osób bezbronnych, sprowadzonych do stereotypowego, groźnego wizerunku. Działanie, które rodzi wyłącznie strach i nienawiść.

Oczywiście takie postepowanie Partii Korwin można to zrozumieć. Obecne wybory dla tego podmiotu to być albo nie być na scenie politycznej. Za cztery lata jego lider będzie miał ponad 75 lat i raczej nie będzie miał szans na jakikolwiek sukces wyborczy. 
(Teraz jego szanse na sukces też są niewielkie. Chyba, że za taki uznamy samo dostanie się ugrupowania do parlamentu, bez jakiejkolwiek szansy na realizowanie własnej polityki).

Dodatkowo w tym ugrupowaniu nie ma nikogo, kto mógłby po Januszu Korwin-Mikke przejąć schedę. Dla partii wodzowskich, z wyraźnym liderem, stanowi to prognozę szybkiego zniknięcia z rynku politycznego.

Stąd też właśnie bierze się to kurczowe trzymanie się korwinistów tematyki uchodźców. Kwestii, która rzeczywiście u wielu Polaków budzi obawy. Żerowanie na tych emocjach jest jednak zwyczajnie obrzydliwe.

PS. W spocie umieszczono prostą animację (od 50 sekundy spotu). Ukazuje ona jak ludność z Afryki, Azji i Południowej Ameryki (czarne ludziki) zalewa kraje półkuli północnej oraz Australię, wypierając ich dotychczasowych mieszkańców (ludziki białe). 
Obrazom tym towarzyszą słowa z parlamentarnego wystąpienia Przemysława Wiplera Brońmy Europy przed zalewem Islamu. Brońmy przed islamizacją. Tego oczekują od nas w chwili miliony Polaków. 

Grafika ta nie pasuje zatem do apelu polityka. Wyznawców Islamu w Ameryce Południowej nie ma znowu aż tak wielu (patrz: http://www.centrumjp2.pl/wikijp2/index.php?title=Ameryka_Po%C5%82udniowa).
Autorzy spotu powinni to wiedzieć. Inaczej propagują nie tylko nietolerancję, ale także dają świadectwo własnej ignorancji.



sobota, 26 września 2015

MZK Koszalin. Wpis trzeci.

Autobusy realizujące kursy w okresie świąt. Bilet okresowy 30 dniowy tańszy o 14 zł niż było to wcześniej (obecnie kosztuje 86 zł). Dobowy w akceptowalnej cenie. Coraz częściej widok pojazdów MZK czekających na przystanku na godzinę odjazdu zgodną z rozkładem. Bezpłatne przejazdy liniami koszalińskiego przewoźnika w Światowy Dzień bez Samochodu (22.09.2015). Warto pochwalić :)





czwartek, 17 września 2015

Jak powinien wyglądać uchodźca

Temat uchodźców zdominował światowe i Polskie media. Nic dziwnego. Tak znacznej migracji ludności do Europy w ostatnich kilkudziesięciu latach rzeczywiście nie mieliśmy. W związku z poważną sytuacją pojawiają się liczne pomysły, jak ten problem rozwiązać. Wiele z nich, jak chociażby ten dotyczący obowiązkowych kwot uchodźców, spotyka się z niewielką akceptacją ze strony społeczeństw i rządów krajów Unii Europejskiej.

Powodów takiego podejścia jest wiele. Przede wszystkim jest to strach przed grożącą Europie niestabilnością. Chaosem, który – jak niektórzy uważają – uchodźcy ze sobą niosą. Dodatkowo nakłada się na to strach przed terroryzmem, immanentnie powiązanym w naszych głowach z wyznawcami Islamu. Istotną rolę odgrywa także lęk przed obcymi. Lęk stary jak ludzkość.

Nie polemizując z zasadnością tych obaw (lub ich niezasadnością), postanowiłem się skupić na nieco innej rzeczy. Mianowicie na różnych portalach internetowych, na profilach FB niektórych partii, ad hoc zakładanych grup czy profilach prywatnych, pojawiają się symptomatyczne wpisy dotyczące imigrantów. 

Ich autorzy poza ukazywaniem uchodźców jako potencjalnego źródła terroryzmu czy grożącego nam chaosu, piętnują ich także za płeć, wiek, zachowanie i domniemany stan zamożności. Piętnują ich zatem za szeroko pojęty wizerunek. Taki, który najwyraźniej nie współgra z ich wizją osób potrzebujących pomocy i schronienia.

W kontekście płci i wieku dominuje teza, że oto napływają do nas nie uchodźcy, ale osoby młode, które porzuciły swoje rodziny / kraje w celach ekonomicznych. Gdyby było inaczej to wówczas byłoby wśród nich więcej kobiet, dzieci i osób starszych. 

A przecież na zdjęciach widzimy osoby młode, które – zdaniem krytyków – zamiast walczyć i ginąc w Syrii / Erytrei, czy wspierać swoich najbliższych, uciekają w bezpieczne rejony świata. Widzimy zatem - jak niektórzy utrzymują - tchórzy albo osoby, które do Europy przyjechały celem wzbogacenia się.

I może rzeczywiście w wielu przypadkach tak jest. W wielu innych rzecz przedstawia się zapewne zupełnie inaczej. Warto przecież pamiętać, że na tego typu wyprawę, dodajmy wyprawę niebezpieczną, wyrusza na ogół ten, który ma dostatecznie dużo siły, aby nie tylko dotrzeć w miejsce upatrzone / bezpieczne, ale także aby tam zdołać się utrzymać i być może za jakiś czas sprowadzić rodzinę. 

Te kryteria spełniają jedynie osoby młode lub w sile wieku, raczej płci męskiej niż żeńskiej. (To nie seksizm tylko racjonalna ocena wynikająca z uwarunkowań biologicznych, ewolucyjnych, kulturowych). 
Mężczyźni, mając większą ilość tkanki mięśniowej, są z reguły silniejsi fizycznie od kobiet. Mają także wyższy poziom hormonu, który w sytuacjach zagrożenia / walki odgrywa istotną rolę – testosteronu. Szybciej także będą w stanie podjąć jakąkolwiek, najczęściej fizyczną pracę. Nic zatem dziwnego, że to właśnie oni wyruszyli w podróż. Nic dziwnego też, że dominują w kadrach.

Podobnie przecież wyglądały dziewiętnastowieczne emigracje europejczyków do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Tak samo zresztą emigrowali Polacy. Zatem oskarżanie o podobne praktyki przedstawicieli innych nacji jest zwyczajnie nadużyciem.

Przeciwnicy emigrantów zamieszczają w Internecie szereg filmów ukazujących ich rzekomo skandaliczne, niedopuszczalne zachowania. Takie które odróżniają ich od nas, Polaków, czy szerzej: od Europejczyków. Potrafią się przecież pobić, potrafią zdemolować dzielnicę, w której mieszkają, potrafią dokonać gwałtu.

Tylko czy przypadkiem my również nie jesteśmy do tego zdolni. I to nawet w sytuacji znacznie mniej kryzysowej, znacznie mniej stresującej niż tej, w której oni się znaleźli. Popatrzmy na coroczne obchody 11 listopada w Polsce (kilka zdjęć: https://www.google.pl/search?q=11+listopada+warszawa&rlz=1C1GGGE_plPL558PL558&es_sm=122&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0CAgQ_AUoAmoVChMI_qfn3_D9xwIV6P5yCh2yoQba&biw=1301&bih=663). Obejrzyjmy zamieszczone na YT filmiki z ustawek fanów polskich drużyn piłkarskich: https://www.youtube.com/results?search_query=ustawki+kibic%C3%B3w+polska. Przyjrzyjmy się tym obrazom a dopiero potem krytykujmy zachowania innych.

Telefony komórkowe w rękach uchodźców to kolejny element ich wizerunku, który budzi niezwykłe emocje. Dodajmy emocje absolutnie niezrozumiałe. Przecież to, że uciekają przed wojną nie oznacza jeszcze, że niczego ze sobą nie mają. Gdyby tak rzeczywiście było, to wówczas ich szansa na dotarcie w upragnione miejsce byłaby znikoma. Tego typu wyprawa wiąże się przecież ze sporymi kosztami, na które zresztą często składają się całe rodziny / rody.

Wyruszając w tak niebezpieczną podróż dobrze mieć także możliwość nawiązania kontaktu z innymi. Z tymi którzy tą samą drogę pokonują lub już ją przebyli, jak również z bliskimi. Stąd w rękach imigrantów telefony komórkowe.
Jeżeli ktoś tego faktu nie rozumie, to oznacza, że albo jest osobą pozbawioną wyobraźni, albo zwyczajnie przepełnioną złą wolą. 

środa, 16 września 2015

Taka przypadłość

W sobotę zakończył się Europejski Festiwal Filmowy Integracja Ty i Ja. Była to już jego 12 edycja. Oprócz wydarzeń realizowanych w Koszalinie festiwal miał swoje „małe” odsłony w trzydziestu miastach Polski (http://www.integracjatyija.pl/pl/festiwal-2015/male-festiwale-ty-i-ja). W szesnastu innych aglomeracjach odbywały się dwudniowe pokazy filmów pod wspólnym hasłem 2 dni z EFF Integracja Ty i Ja w kinach w Polsce (http://www.integracjatyija.pl/pl/festiwal-2015/2-dni-z-eff-integracja-ty-i-ja-w-kinach-w-polsce). Projekcje filmów odbywają się także poza granicami kraju.

Mamy zatem do czynienia ze znacznym wydarzeniem o charakterze społeczno-kulturalnym. Projektem pozytywnie wpływającym na wizerunek Koszalina w kraju i zagranicą. 
(O istotności festiwalu w kreowaniu pozytywnego klimatu dla integracji nie widzę potrzeby wspominać. Wystarczy wziąć w nim udział i samemu to ocenić).

Dlatego z dużym zdziwieniem przeglądałem wrześniowy numer bezpłatnego informatora miejskiego Trendy Koszalin. W numerze, który na okładce ma plakat tegorocznej Integracji, mamy we wstępniaku wypowiedź o festiwalu… Anny Dymnej. Wybitnej aktorki, która od wielu lat poprzez swoją fundację pomaga osobom dotkniętych niepełnosprawnością. Osoby, która jednak nigdy w koszalińskim festiwalu nie brała udziału.

Jednocześnie w magazynie nie sposób odnaleźć najmniejszej wzmianki o Barbarze Jaroszyk, dyrektorze i pomysłodawczyni festiwalu. Analogicznie żadnej jej wypowiedzi. Moim zdaniem dziwna praktyka.

PS Anna Dymna wypowiadała się ciepło o festiwalu. Nie ukrywała jednak, że wszystko co o nim wie pochodzi z drugiej ręki. Stąd też skupiła się przede wszystkim na opisaniu własnej działalności. 

czwartek, 3 września 2015

Ghost bike – bardzo mieszane uczucia wobec projektu

Kilka dni temu na ulicy Fałata w Koszalinie kierujący samochodem śmiertelnie potrącił rowerzystkę. Kto ponosi odpowiedzialność za wypadek – kierowca czy rowerzystka – nie sposób obecnie jednoznacznie ustalić. 
W lokalnych mediach sporo niestety rozbieżności w opisach / ustaleniach odnośnie zdarzenia. 

Dziennikarka portalu gk24.pl Joanna Boroń pisze, że Jadący oplem w stronę Gdańska 50-latek nie zauważył kobiety, która na rowerze wjechała na pasy dla pieszych (Źródło: http://www.gk24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20150828/KOSZALIN/150829743).

Z kolei na stronie koszalininfo.pl czytamy, że – według świadków – prowadzący samochód marki Opel potrącił prowadzącą rower przez przejście dla pieszych kobietę (Źródło: http://koszalininfo.pl/index.php/wiadomosci/8888-smiertelny-wypadek-na-falata-zginela-rowerzystka-zdjecia-film). 
Autor tej drugiej relacji – Marek Łagocki – przytacza także wersję przedstawioną przez policję. Według jej ustaleń opel potrącił przejeżdżającą rowerem przez przejście kobietę. Samo zaś śledztwo jest w toku i trzeba poczekać na ustalenia biegłego i prokuratora.

Pomimo braku istotnych, wiążących danych na temat zdarzenia Koszalińska Inicjatywa Rowerowa postanowiła uczcić pamięć rowerzystki i w miejscu wypadku postawić swoisty pomnik – ghost bike.

"Ghost bike" to sposób na upamiętnienie rowerzystów, którzy zginęli w wypadkach drogowych. Stanowią również przestrogę i apel o przestrzeganie zasad bezpieczeństwa wobec wszystkich niechronionych uczestników ruchu drogowego - pieszych, rowerzystów i motocyklistów. "Rowery duchy" stoją już w kilku miastach w Polsce, m.in w Poznaniu i Łodzi. Są to stare jednoślady pomalowane na biało, z krótką informacją o wypadku do jakiego doszło w miejscu gdzie stoją. (Źródło: http://ekoszalin.pl/index.php/artykul/11302-Rower-duch-w-Koszalinie)

Inicjatywa ważna. Problem w tym, że w tym przypadku dość kontrowersyjna. Przede wszystkim nie wiemy przecież, kto ponosi winę za tragedię. Z relacji policji wynika, że zawiniła niestety ofiara. Jaki zatem wpis powinien pojawić się we wspomnianej krótkiej informacji o wypadku? Ten przecież, aby nie rodzić niepotrzebnych sporów, powinien opierać się na faktach, być odbiciem prawdy. Pytanie tylko, czy przed zakończeniem śledztwa rzeczywiście może on prawdę odzwierciedlać?

Po drugie: czy inicjatorzy akcji ghost bike skontaktowali się z rodziną tragicznie zmarłej i uzyskali od niej zgodę na wykorzystanie tego zdarzenia jako przestrogi i apelu o przestrzeganie zasad bezpieczeństwa? Sprawa dość istotna. Ostatecznie przecież mówimy o śmierci i bólu, którą ta ze sobą niesie. W takiej sytuacji robienie czegokolwiek bez wyraźnej zgodny najbliższych jest zwyczajnym nadużyciem i wyrazem braku wrażliwości. Nawet jeżeli robi się to w słusznym celu.

Po trzecie: czy osoby zaangażowane w projekt w ogóle interesuje to, co może czuć kierowca samochodu. Z dyskusji, która wywiązała się na profilu FB jednego z liderów Koszalińskiej Masy Krytycznej, zarazem zwolennika i bezkompromisowego obrońcy pomysłu, odnoszę wrażenie, że niespecjalnie. A przecież dla niego to również była, i zapewne jest, olbrzymia tragedia. Będzie musiał przecież już zawsze żyć ze świadomością, że w wypadku, w którym brał udział, ktoś stracił życie. Planujący tego typu akcję powinni o tym także pamiętać.  








środa, 17 czerwca 2015

Park Wodny Koszalin - dobra czy zła nazwa?

Kilka dni temu rozstrzygnięto konkurs na nazwę budowanego właśnie w Koszalinie aquaparku. Jury, w skład którego wchodziło po dwóch pracowników Zarządu Obiektów Sportowych i Urzędu Miejskiego w Koszalinie (delegowanych przez prezydenta Koszalina i prezes ZOS), oraz trzech przedstawicieli lokalnych mediów (po jednym z Głosu Koszalińskiego, Radia Koszalin i TV MAX), spośród 185 nadesłanych przez mieszkańców miasta propozycji wybrało nazwę Park Wodny Koszalin.

W wyborze, jak zapisano w regulaminie konkursu, członkowie jury kierować się mieli kilkoma podstawowymi kryteriami. Nazwa miała być ciekawa, oryginalna i łatwa do zapamiętania. Miała też uwzględniać funkcje, jakie aquapark spełnia. Tu wymieniono między innymi rekreację, wypoczynek, aktywność i witalność (http://zos.koszalin.pl/attachments/article/94/Regulamin_Konkursu.pdf).

Pytanie zatem, czy wybrana nazwa spełnia zapisane w regulaminie warunki? Nie. A raczej nie spełnia ich wszystkich. Czy jest to zatem nazwa zła? Absolutnie nie.
Zanim jednak wyjaśnię dlaczego tak uważam warto przyjrzeć się dyskusjom dotyczących wybranej w konkursie nazwy.

Przeglądając koszalińskie fora internetowe i czytając zamieszczone tam wpisy pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, to dominująca krytyka pomysłu. Podobnie zresztą rzecz wygląda w rozmowach toczących się na FB.

Według internautów wybrano nazwę przeciętną, pozbawioną polotu. Taką, która nie wyróżnia koszalińskiego obiektu. Ostatecznie przecież – jak argumentowano – poprzestano na nazwie rodzajowej obiektu (obiekt z rodziny parków wodnych), z dodanym miejscem jego lokalizacji. Równie dobrze mógłby się po prostu nazywać Aquapark Koszalin.

Jak ktoś mi powie byłem w Emce, to wiem bez zastanowienia, ale jak bym usłyszał w "Centrum handlowym", to musiałbym dopytać w którym. Tak będzie z naszym "Parkiem wodnym", perełką regionu..... Brawa dla komisji, młodzież w gimnazjum potrafi być bardziej kreatywna (https://www.facebook.com/rzecznik.koszalin?fref=ts).

Niektórzy z krytyków podawali także swoje propozycje: Pacyfik, Koszalińska Fala, H2O, Pod Górą, Watersplash Koszalin (https://www.facebook.com/rzecznik.koszalin?fref=ts; http://forum.gk24.pl/wybrano-nazwe-dla-aquaparku-w-koszalinie-sonda-wideo-archiwalne-zdjecia-t115807/page-2?hl=%20park%20%20wodny).

W ich odczuciu propozycje te są znacznie lepsze niż ta wybrana przez komisję konkursową. Przede wszystkim dlatego, że są one bardziej kreatywne, niepowtarzalne: proponowałem "Pacyfik" - to w końcu największy na świecie akwen wodny. I nigdzie dookoła nie występuje żaden obiekt o takiej nazwie /…/ Nigdy bym nie wpadł na to by startując w konkursie podawać nazwy, które są tak banalne (https://www.facebook.com/rzecznik.koszalin?fref=ts).

Negatywną ocenę wybranej nazwy potwierdza także sonda przeprowadzona na stronie regionalnego dziennika (http://www.gk24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20150610/KOSZALIN/150619960).
Jedynie 26.9% z oddanych 882 głosów wskazuje na to, że wybrana nazwa się podoba. 68.4%  wyraża zdegustowanie. Pozostałych 4.8% głosów oddanych zostało na trzecią opcję zaproponowaną przez organizatorów sondy, czyli na nie mam zdania.

Dlaczego zatem uważam, że nazwa Park Wodny Koszalin jest jak najbardziej do przyjęcia? Przede wszystkim ze względu na nieco szersze spojrzenie na funkcje, jakie nazwa ta ma pełnić. 

Park wodny w Koszalinie w założeniu ma służyć mieszkańcom i, co być może nawet istotniejsze, przyciągnąć do miasta turystów. Przede wszystkim tych odpoczywających w miesiącach letnich w okolicznych nadmorskich kurortach.
Dobrze zatem, że „imię” lokalizacji znalazło się w maksymalnie uproszczonej nazwie. W tej formie umożliwia ona bowiem promocję nie tylko obiektu, ale także miejsca jego położenia. 

Oczywiście podobny efekt przyniosłoby prawdopodobnie przyjęcie innych nazw, np. Koszalińska Fala, czy H2O Koszalin. Problem w tym, że basenów z falą i H2O w nazwie jest już w Polsce całkiem sporo. Nie wydaje się zatem zasadne powielanie tych, oryginalnych wydawałoby się pomysłów.

Warto też zwrócić uwagę, że przyjęcie wyłonionej w konkursie ogólnej, prostej nazwy pozwala na łatwe dokonanie jej zmiany. O ile oczywiście działanie takie okaże się w przyszłości z jakiś przyczyn konieczne. 




niedziela, 24 maja 2015

Cisza wyborcza – fenomen działający nieomal wyłącznie teoretycznie

Kampanie wyborcze w Polsce mają jasno określone ramy czasowe. Zaczynają się od momentu postanowienia prezydenta RP o zarządzeniu wyborów i kończą dwadzieścia cztery godziny przed dniem głosowania.

W praktyce kampanie trwają jednak przez cały czas. Niektórzy twierdzą nawet, że kolejna kampania zaczyna się w momencie ogłoszenia wyników dopiero co zakończonych wyborów. Jedynie intensyfikacja kampanii przypada na stosunkowo krótki okres przedwyborczy (stąd też pojęcia marketingu międzywyborczego i przedwyborczego).

Wspomniany powyżej moment zakończenia działań wyborczych na kilkanaście godzin przed dniem głosowania a chwilą zamknięcia ostatniego lokalu wyborczego nazywa się ciszą wyborczą. W tym czasie zabronione jest prowadzenie agitacji wyborczej pod jakąkolwiek postacią. Nie można organizować wieców politycznych i manifestacji.
W mediach nie mogą pojawiać się reklamy polityczne. Z audycji telewizyjnych i radiowych, także tych o charakterze informacyjnym, znikają politycy. Teksty prasowe nie zawierają jawnych wzmianek na ich temat.
W tym czasie zakazane jest także wieszanie nowych plakatów wyborczych i publikowanie sondaży. Wszystkie te zakazy obostrzone są karą grzywny.  

W założeniu okres ciszy wyborczej ma umożliwić obywatelom podjecie decyzji w atmosferze pozbawionej presji. Ma być momentem refleksji i zadumy przed ważnym, świadomym, autonomicznym aktem głosowania.

Problem w tym, że cisza wyborcza istnieje tylko teoretycznie. I obszar tej teoretyczności coraz bardziej się rozrasta. Wszystko za sprawą trwałych, głównie zewnętrznych nośników reklamy, oraz rozwoju nowych mediów (w tym przede wszystkim mediów społecznościowych).

Ważnym czynnikiem podważającym skuteczność ciszy wyborczej są także informacje odnośnie frekwencji wyborczej. Wpływają one przecież na decyzje o udziale w głosowaniu lub rezygnacji z tego prawa. O tym jednak na koniec.

Pomimo ciszy wyborczej wciąż atakowani jesteśmy wizerunkami kandydatów i hasłami namawiającymi do ich poparcia. Politycy „spoglądają” na nas nieomal z każdego billboardu, słupa ogłoszeniowego, czy mijanego płotu. O ile możliwe jest bowiem wyrugowanie reklam politycznych z tradycyjnych mediów (prasa, radio, telewizja, kino), o tyle trudniej usunąć te umieszczone na innych nośnikach, przede wszystkim zewnętrznych.

I te wszechobecne reklamy, nawet jeżeli nieszczególnie zwracamy na nie uwagę, wywierają na nas wymierny wpływ. Wyjaśniają to liczne modele i koncepcje, chociażby model płytkiego przetwarzania informacji Heatha.

Prawodawcy znaleźli jednak "rozwiązanie” tego problemu. Uznali, że zakazane jest wieszanie nowych plakatów, tak jakby wierzyli, że te stare nagle utraciły moc oddziaływania.

Oczywiście można przyjąć, że nowe bodźce wywołują silniejszy wpływ niż te, do których nasz system nerwowy zdążył się przyzwyczaić (ewolucyjnie wytworzony mechanizm wykrywania nowych elementów). Nie znaczy to jednak, że nie wywierają żadnego wpływu (ich wzrastającą siłę sygnalizuje nawet efekt czystej ekspozycji). A przecież nawet słabego wpływu cisza wyborcza z założenia nie dopuszcza.

Warto także zauważyć, że w okresie poprzedzającym moment głosowania wyborcy są najczęściej mobilni (nawet wyprawa do lokalu wyborczego zmusza do pewnej mobilności). Oznacza to, że mogą natknąć się na reklamy dla nich zupełnie nowe, lub na reklamy, które już widzieli w nowych miejscach i / lub nowych kontekstach. Te wówczas stanowią dla ich mózgu pewną nowość. I w ten sposób mogą silniej niż dotychczas oddziaływać.

Dodatkowo sam kontekst odbioru reklamy może zmieniać znaczenie komunikatu i wpływać na jego skuteczność. A takim kontekstem jest chociażby sama wyprawa do urny wyborczej. Analogicznie przecież podczas wyprawy do sklepu możemy pod wpływem dostrzeżonej reklamy zmodyfikować listę zakupów. Możemy nawet udać się do innego sklepu niż planowaliśmy. Czyli zrobić coś, czego wcześniej nawet nie dopuszczaliśmy.

W nowych mediach, podobnie jak świecie realnym, pełno komunikatów namawiających do głosowania na określonych aktorów politycznych. Posiadający konto FB widzą na profilach swoich znajomych wklejone ulotki wyborcze i zdjęcia kandydatów. Widzą też wpisy nakłaniające do głosowania na wymienione z imienia i nazwiska osoby lub na konkretne podmioty polityczne.

W okresie kampanijnym niektórzy posiadacze kont na FB w miejsce swojego zdjęcia profilowego wklejają zdjęcie popieranego przez siebie polityka, albo logo określonej partii.
Często można dostrzec w tym miejscu także komunikaty o jednoznacznej wymowie politycznej (negatywnej lub pozytywnej).  Takie, które mają na celu wywarcie presji na grupę znajomych.

Niektóre z nich mogą wyświetlić się odbiorcom po raz pierwszy dopiero w okresie ciszy wyborczej. O tym przecież co pojawia się na naszym ekranie decyduje w dużej mierze algorytm przyjęty przez serwis zarządzany przez Marka Zuckerberga. Ten obawiam się nie uwzględnia fenomenu polskiej ciszy wyborczej, albo uwzględnia go w umiarkowanym stopniu.

W okresie ciszy wyborczej zabronione jest publikowanie sondaży. Do momentu zamknięcia wyborów i ogłoszenia wyników exit polls nie mamy najmniejszego pojęcia odnośnie tego, kto w danej chwili jest liderem wyścigu. Nie wiemy też czy, i jak, z upływem kolejnym godzin zmienia się sytuacja.

Wiemy jednak jak licznie obywatele uczestniczyli w głosowaniu (wyniki frekwencji podawane są kilka razy na dobę). Dane te stanowić mogą pewną podpowiedź dla innych wyborców. Na ogół przecież przed samymi wyborami upubliczniane są informacje (symulacje) na temat tego, dla którego ugrupowania czy kandydata korzystniejsza jest niska, a dla którego wysoka frekwencja.

Można zatem mówić o aspekcie pośredniego wpływania na wynik. Oddziaływania być może znikomego, ale znaczącego w sytuacji niewielkich różnić społecznego poparcia dla konkurujących ze sobą aktorów politycznych.

Z tych też powodów być może warto byłoby ponownie przemyśleć kwestię ciszy wyborczej i zastanowić się nad sensownością jej utrzymywania. Ma ona oczywiście szereg zalet. Możemy odpocząć od polityki i zając się rzeczami z nią niezwiązanymi. Niemniej jednak nie zmienia to faktu, że podstawowe założenia ciszy wyborczej są w dużej mierze fikcją.